Renesmee
Czas stanął w miejscu.
Zamarłam, przez moment nie chcąc przyjąć do wiadomości tego, co się dzieje. Ale
to nie zmieniło rzeczywistości – byłam w stanie uwierzyć, czy też nie, to i tak
się działo. A ja jedynie traciłam cenne sekundy, siedząc i tępo
wpatrując się w przestrzeń.
Wraz z upływem
czasu, traciłam coś jeszcze cenniejszego, chociaż wciąż to do mnie nie
docierało.
Carlisle i Gabriel
rzucili się w stronę schodów tak błyskawicznie, że prawie tego nie
zauważyłam. Prawie. Przynajmniej ich reakcja pozwoliła mi się nieco otrzeźwić,
zrobić... cokolwiek. Poderwałam się z miejsca, prawie nieświadoma tego, że
na rękach wciąż trzymam Damiena; jedynie ta część mnie, która nakazywała mi się
nim opiekować, uchroniła mnie przed tym, żebym przypadkiem zrobiła coś, czego
będę żałować.
– Nessie...
– Edward dopadł do mnie, ale ja nie zamierzałam go słuchać. Bez jakichkolwiek
wyjaśnień, podałam mu Damiena; nie spodziewał się tego, więc po prostu wziął
wnuka na ręce. – Nessie, zostań tutaj – zaoponował, ale ja już wbiegałam po
schodach, przeskakując po kilka stopni na raz i non stop się potykając.
Nie przydam
się, miałam pojęcie, że tak, ale ie obchodziło mnie to. Musiałam być przy
Alessi – jedynie to się w tym momencie liczyło. Zmęczona czy w szoku,
nie zamierzałam bezczynnie czekać na to, co miało nadejść. Po prostu nie
byłabym w stanie.
Głosy z pokoju,
w którym była mała, były tak wyraźne, że nawet człowiek rozróżniłby słowa,
ale chociaż byłam kimś więcej, po prostu nie miałam siły, żeby chociaż próbować
wychwycić sens. Wyciągnęłam dłoń w stronę klamki, ale w tym samym
momencie na korytarz wypadł Gabriel i dosłownie wpadłam w jego
nastawione ramiona. Przytulił mnie mocno, po czym wraz ze mną odsunął się w głąb
korytarza, zamykając za sobą drzwi.
– Gabrielu,
w tej chwili mnie puść! – zaprotestowałam, próbując go wyminąć i jakoś
się wyrwać. – Licavoli! Odsuń się albo sama cię odepchnę, nawet jeśli użycie
mocy będzie kosztować mnie utratę przytomności! – warknęłam, nagle wpadając w jakiś
amok.
Nie byłam
pewna, jak to zrobił, ale nagle oboje wylądowaliśmy na podłodze – on na mnie,
dociskając moje ramiona do podłogi. Warknęłam wściekle, próbując zrozumieć,
dlaczego mi to robi. Przecież to była też jego córka, również powinno mu
zależeć, żeby jej pomóc...
Przymknęłam
oczy, powoli gromadząc złocistą moc, która wypełniała moje ciało, a potem...
Nie!,
usłyszałam w swojej głowie i to tak wyraźnie, że na moment zamarłam. A niech
cię, dziewczyno! Kochanie moje, opanuj się chociaż na chwilę, bo będę musiał
cię uśpić!, zagroził; jego czarne tęczówki odnalazły moje i poczułam,
że opuszczają mnie siły. Nie byłabym w stanie zaatakować Gabriela. Carlisle
sobie poradzi. My będziemy jedynie przeszkadzać, stwierdził i to tak
przekonująco, że prawie mu uwierzyłam.
Prawie,
nagle bowiem przypomniałam sobie fragment tego, co usłyszałam, kiedy znalazłam
się przy drzwiach. Wtedy mój umysł nie był w stanie tego uporządkować,
teraz jednak sens posłyszanych słów nabrał sensu i po prostu się
przeraziłam. Szarpnęłam się w objęciach Gabriela tak gwałtownie, że udało
mi się go z siebie zrzucić i zerwać się na równe nogi.
– Defibrator?
– wydarłam się histerycznie, bo teraz już miałam pewność, że to rozważali,
byleby pomóc Alessi; jej serduszko stanęło i reanimacja chyba nie
przynosiła skutków, ale – na litość Boską! – ona była taka maleńka... – A niech
to diabli Michaela i ten jego sprzęt! Gabrielu, przecież to dziecko...
Ona... – załkałam, nie chcąc nawet sobie tego wyobrazić.
– Ona jest
równie silna, co my. A to jedyne wyjście, moja śliczna – usprawiedliwił
siebie i Carlisle'a Gabriel. – Dlatego nie chcę, żebyś tam weszła. Wiesz
dobrze, że ani ja, ani Carlisle nie zrobilibyśmy maleńkiej krzywdy, poza tym...
Urwał gwałtownie,
bo w tym samym momencie usłyszałam wystraszony płacz – i to
zdecydowanie nie było łkanie Damiena. Bez zastanowienia rzuciłam się w stronę
drzwi i po prostu wpadłam do środka. Właściwie nie wiedziałam, co dzieje
się dookoła mnie – zapłakana Alessia nagle po prostu znalazła się w moich
ramionach, chociaż nie pamiętałam, czy wyciągnęłam ją z inkubatora,
wzięłam z wciąż stanowiącego główny punkt stołu operacyjnego, czy po
prostu wyjęłam z objęć Carlisle'a. Istotne było, że w końcu ją
przytulałam, chociaż nie mogłam zbytnio się tym nacieszyć, bo sama byłam równie
przerażona i zdezorientowana, co moja córeczka.
Przymknęłam
oczy. Alessia żyła – oddychała, a jej serduszko trzepotało w piersi
tak rozpaczliwie, jakby zaraz miało wydostać się na zewnątrz i gdzieś
uciec. Cokolwiek się stało, najgorsze minęło, a przynajmniej miałam taką
nadzieję.
– Nessie...
Dzikie
warknięcie wyrwało mi się, kiedy ktoś nagle do mnie podszedł. To jeszcze
bardziej przestraszyło moje maleństwo, bo Alessia rozszlochała się jeszcze bardziej,
ale przynajmniej miałam świadomość, że jest bezpieczna. Jej płacz mnie
otrzeźwił, zorientowałam się również, że to dziadek do mnie podszedł i speszyłam
się tym, że tak się zachowałam.
– Już
wszystko jest w porządku, Nessie – zapewnił mnie łagodnie doktor,
zachowując się tak, jakby mojej reakcji nie zauważył. – To tylko chwilowy
kryzys. Jej serce się zatrzymało, ale już wszystko jest w porządku – powtórzył,
podchodząc na tyle blisko, że mógłby mnie przytulić, ale nie zrobił tego, po
prostu się na mnie patrząc i jakby czekając na przyzwolenie.
Nagle
poczułam się wyczerpana i całkowicie bezradna. Adrenalina, która
utrzymywała mnie na nogach od momentu, w którym się przebudziłam i skupiłam
na chorobie Alessi, teraz uległa wyczerpaniu. Wróciło do mnie zmęczenie i ból,
promieniujący z każdej komórki mojego ciała – echo działalności jadu;
potrzebowałam odpoczynku i teraz to wiedziałam.
– Cii... – Dziadek
pośpiesznie wziął mnie na ręce i posadził na stole, żebym nie zasłabła. – Daj
mi małą. Na razie niebezpieczeństwo minęło, ale musi wrócić do inkubatora – wyjaśnił
mi łagodnie. Chciało mi się płakać, ale posłusznie oddałam mu córkę. – Musisz
odpocząć, Nessie – dodał, kiedy znowu do mnie podszedł. Skupiłam na nim wzrok,
nie mogąc patrzeć na cały ten skomplikowany sprzęt, którym otoczona była
Alessia. – Przeniesiemy Ali do twojego pokoju, dobrze? Będę miał was obie na
oku...
Pokiwałam
głową, uspokojona. Miałam dziesiątki pytań, większość jednak brzmiała
dziecinnie i ostatecznie nie zadałam żadnego z nich. W zamian skupiłam
się wyłącznie na oddychaniu, bo zaczynało mi się robić słabo, a nie
chciałam stracić przytomności.
– Gabrielu?
– zapytałam nagle, unosząc głowę i odnajdując wzrokiem ukochanego, który
jak na razie obserwował sytuację z progu.
Nie
musiałam dodawać nic więcej. Nagle po prostu znalazłam się w jego
objęciach i poczułam, że wszystko wróciło na swoje miejsce. Bardzo
delikatnie wziął mnie na ręce, a ja wtuliłam się w jego tors,
wyjątkowo nie zamierzając protestować przed tym, że niósł mnie w stronę
mojego pokoju. Chciałam go przeprosić za to, jak się z nim szarpałam i mu
groziłam, ale jedno jego spojrzenie wystarczyło, żebym zrozumiała, że on nie ma
do mnie żalu.
Delikatnie
ułożył mnie na łóżku; sam zaraz znalazł się obok mnie, zanim zdążyłabym go o to
poprosić. Przymknęłam oczy, wtulając się w jego tors i pragnąc, żeby
po prostu przy mnie był.
– Tego
właśnie chcesz? – zapytał mnie cicho. – Wiesz dobrze, że zostanę, kochanie – zapewnił
czule.
Właśnie tak
było – chciałam jego. Leżąc w ciszy u jego boku, czując dotyk jego
ramion czułam się bezpieczna, a przecież to było mi w tym momencie
potrzebne. Jego bliskość dodawała mi siły – o niczym więcej nie miałam
prawa marzyć. A może po prostu nie miałam motywacji, żeby zdobyć się na
cokolwiek bardziej złożonego czy skomplikowanego...
– Carlisle
jeszcze tylko zbada małą i będzie można się zająć przystosowaniem twojego
pokoju do tego, żeby była bezpieczna – zapewnił cicho Gabriel. – Kiedy to
wszystko się skończy – dodał, a mnie uderzyło, że nie powiedział „jeśli”;
chciałam być przyszłości równie pewna – sam zajmę się przemeblowaniem tego
pokoju. Dzieci będą spały z nami. No i oczywiście zorganizuję większe
łóżko, bo mam dość oficjalnego mieszkania w dwóch osobnych pokojach... – ciągnął
kojącym głosem, a ja z rozkoszą poddałam się perspektywie, którą
przede mną roztaczał.
W końcu
zdołałam się uspokoić. Alessia była bezpieczna, teraz tylko to się liczyło.
Wszystko musiało być dobrze, innej możliwości nie brałam pod uwagę – po prostu
nie mogło być źle. Teraz musiałam odpocząć i wrócić do sił, ale kiedy
tylko miało mi się to udać, zamierzałam zrobić wszystko, byleby dowiedzieć się,
co dzieje się z Alessią i jakoś jej pomóc. W końcu musiało
istnieć jakieś rozwiązanie – po prostu nie byliśmy go jeszcze świadomi.
– Jakie to
dziwne... – odezwałam się nagle; mój głos zdradzał senność.
Gabriel
spojrzał na mnie.
– Co,
kochanie? – zapytał mnie czule.
Otworzyłam
oczy, żeby na niego spojrzeć, po czym położyłam dłoń na swoim płaskim brzuchu.
Wcześniej nie zauważyłam, że kiedy byłam nieprzytomna ktoś musiał zadbać o to,
żeby mnie umyć i ubrać w czystą, białą koszulę nocną – tamta ostatnia
musiała do niczego się nie nadawać, bacząc na ilość krwi, którą straciłam
podczas porodu.
– To
wszystko – wyjaśniłam. – Nie miałam dziewięciu miesięcy, żeby oswoić się z ciążą,
a jednak zdążyłam przywyknąć do tego, że zawsze mam je przy sobie. Jakoś
wciąż nie dociera do mnie to, że urodziłam – wyznałam, głaskając płaski już
teraz brzuch. Nie było nawet śladu ciąży. – Czuję się... pusta – oświadczyłam
po chwili zastanowienia.
– Ach... To
minie, możesz mi wierzyć – zapewnił mnie cicho Gabriel. – Niedługo dojdziesz do
siebie i wymyślimy coś, żeby pomóc Alessi. A potem będzie już tylko
lepiej, sama zobaczysz...
Miałam
przypomnieć mu, że miał mi niczego nie obiecywać, ale nie miałam na to siły;
kontaktowałam coraz mniej, zbyt wyczerpana żeby dłużej walczyć o zachowanie
przytomności, w końcu zaś pochłonęła mnie ciemność.
Wracałam do siebie w szybkim
tempie. Następnego dnia czułam się zdecydowanie lepiej, co chyba nie było
dziwne, skoro po przebudzeniu dowiedziałam się, że przespałam niemal dwanaście
godzin. Gabriel był nieco zaniepokojony, bo bał się, że znów stracę przytomność
i się nie obudzę, Carlisle jednak przekonał go, że tym razem to leczniczy
sen, więc nikt mnie nie budził.
Pierwszą
moją myślą po przebudzeniu było pytanie o stan Alessi. Odpowiedź przyszła
sama, bo Carlisle dotrzymał obietnicy i inkubator z małą znalazł się w moim
pokoju, mogłam więc sama przekonać się, że nie jest gorzej, niż kiedy zobaczyłam
ją przed wczorajszym kryzysem. Spała, co przyjęłam z ulgą, bo sam widok
jej bladej twarzyczki doprowadzał mnie do płaczu.
Gabriel
zastał mnie przy inkubatorze, co wcale go nie zdziwiło. Wiele godzin byłam w stanie
spędzić, po prostu siedząc przy córeczce i patrząc na nią. Nie mogłam jej
dotknąć częściej niż raz dziennie, kiedy dziadek pozwalał nam raz jeszcze
spróbować podać jej coś do jedzenia. Miał chyba nawet nadzieję, że mała
zareaguje tak, jak Damien i spróbuje mnie ugryźć, ale Alessia zasnęła chwilę
po tym, jak wzięłam ją na ręce.
Minęły
kolejne dwa dni i powoli zaczynałam wpadać w panikę. Nie odstępowałam
inkubatora ani na krok i Gabriel non stop musiał mi przypominać, że mamy
drugie dziecko, które również łaknie kontaktu ze mną. Przyniósł nawet Damiena,
żebym znów mogła go nakarmić, ale byłam tak rozproszona i markotna, że
więcej nie próbował przyprowadzać naszego synka, kiedy siedziałam przy jego
siostrze; chyba zdążył się już pogodzić z tym, że póki w stanie małej
coś się nie zmieni, nie będzie ze mnie żadnego pożytku, jeśli chodzi o opiekę
nad małym.
Oczywiście,
czułam się winna z tego powodu. Jaka była ze mnie matka, skoro nie byłam w stanie
poświęcić uwagi własnemu dziecku? Co jednak mogłam poradzić na to, że nie
potrafiłam grać, a nie chciałam, żeby Damien oglądał mnie w stanie,
kiedy popłakać mogłam się niemal w każdej chwili? Nim miałam móc się
jeszcze nacieszyć, ale Alessię mogliśmy stracić – byłam tego świadoma, nawet
jeśli nikt nie wypowiedział tej okropnej myśli na głos.
Tym
bardziej byłam wdzięczna Esme i Isabeau, które starały się, żeby Damien
nie czuł się porzucony. Obie skakały dookoła niego, skutecznie zastępując mu
matkę, skoro ja nie byłam w stanie. Sama nie byłam pewna, co zrobiłabym
bez bliskich, nie mogąc liczyć na ich wsparcie, miłość (zwłaszcza Gabriela,
który potrafił po prostu siedzieć przy mnie, nawet jeśli nie robiłam nic, prócz
biernego obserwowania inkubatora) czy wiedza medyczna dziadka. Gdybym sama
musiała stanąć przed problemem choroby Alessi, zwariowałabym.
Muszę
wynagrodzić Gabrielowi to, że nie poświęcam mu czasu, pomyślałam, tym samym
dorzucając sobie kolejne postanowienie do wypełnienia po wyzdrowieniu Alessi.
Myślałam wyłącznie o tym, że moja córeczka dojdzie do siebie, nie
zamierzając brać pod uwagę tego, że mogłaby umrzeć. Siedząc przy małej
naturalnie nie miałam nic innego do roboty, prócz zamartwiania się i myślenia,
w wyniku czego powstała długa lista rzeczy, które zamierzałam
uporządkować.
Najnowszym
punktem był właśnie Gabriel, który przecież martwił się równie mocno, co ja, a moje
zachowanie jedynie dodatkowo go dołowało. Podziwiałam go, że w przeciwieństwie
do mnie miał dość siły, żeby jakoś funkcjonować i jeszcze pilnować, żebym z tego
wszystkiego sama się nie rozchorowała. Zmuszał mnie do jedzenia, picia i tego,
żebym przynajmniej na kilka minut ruszyła się z miejsca, chociażby tylko
po to, żeby pójść z nim przygotować butelkę z krwią dla Damiena.
Nie
musisz mi niczego wynagradzać, usłyszałam nagle w głowie stanowczy
głos ukochanego. Wzdrygnęłam się i odwróciłam, spoglądając na stojącego w progu
Gabriela. Nie zauważyłam, kiedy wszedł; stał teraz oparty o framugę, z nonszalanckim
uśmiechem na ustach. Miałam pojęcie, że to jedynie gra, znałam go bowiem na
tyle dobrze, by wiedzieć, że jest zmartwiony. Chyba nie ma w tym nic
dziwnego..., stwierdził z westchnieniem, poważniejąc.
Telepatia
wydawała się w tym momencie dziwne na miejscu – w pokoju panowała
idealna cisza, pomijając pikania aparatury, która świadczyła o tym, że
serce Alessi pracuje i naszych własnych oddechów. To było coś intymnego,
jedynie mojego i Gabriela, a jednak kiedy się odezwałam, zdecydowałam
się jednak wypowiedzieć swoje myśli na głos:
– Coś się
stało – stwierdziłam beznamiętnym tonem; po prostu to wiedziałam, chociaż nie
potrafiłam się przejąć, bo nic nie było gorszego od tego, że jakby nie patrzeć,
traciłam dziecko.
– Tak i nie.
Po prostu czuję, że powinienem powiedzieć ci już teraz – stwierdził; w ułamku
sekundy znalazł się przy mnie, a chwilę później wylądowałam w jego
objęciach. Przytuliłam się do niego. – Nie wiem, czy faktycznie to cię
zainteresuje, ale Edward właśnie spotkał w lesie Jacoba – oświadczył.
Imię
przyjaciela (byłego przyjaciela?) podziałało na mnie jak elektrowstrząs.
Wyprostowałam się niczym struna, nagle odkrywając, że jednak jestem w stanie
okazać jakiekolwiek uczucia. Pierwszy raz od przebudzenia poczułam niepokój,
nie mający związku ze stanem małej.
– Co się
stało? – zapytałam ostro. – Coś jest nie tak? Chyba nie mamy problemów z paktem,
prawda? – upewniłam się, bo wciąż nie wiedziałam, czy moment, w którym
Gabriel w szale zabił kilka osób nie pociągnął przypadkiem za sobą pewnych
konsekwencji.
Jego mina
podpowiedziała mi, że wie o czym myślę i że niestety trafiłam.
Zerwałam się z miejsca, kręcąc z niedowierzaniem głową.
– A nich
to szlag! – zaklęłam i zaraz się speszyłam, uświadamiając sobie, że mogłam
przypadkiem obudzić Alessię. Spojrzałam w stronę inkubatora, ale mała
wciąż spokojnie spała. – Chyba nie wypowiedzieli nam wojny? Przecież Jacob by
mi tego nie zrobił... – zaczęłam zawodzić, krążąc tam i z powrotem,
coraz szybciej i szybciej...
Gabriel
chwycił mnie za ramię, zmuszając, żebym się zatrzymała.
– A może
dasz mi dokończyć, co? Swoją drogą, nie pasują ci przekleństwa – dodał z figlarnym
uśmiechem. – Jacob chciał rozmawiać o Shelby, ale to ma niejako związek z tym,
co pomyślałaś – oświadczył, a ja zgłupiałam.
– O Shelby?
– powtórzyłam jakże inteligentnie, bo całkiem zapomniałam o zmiennokształtnej;
nie myślałam o tym, co działo się z nią po naszej rozmowie, ale teraz
faktycznie przypomniałam sobie, że nie widziałam jej podczas walki ani później,
kiedy budynek się palił.
– Shelby
wróciła i poprosiła o rozmowę z Ephraimem i Jacobem.
Zaryzykowała, bo przecież teraz mieli prawo ją zabić. Zgodzili się z nią
mówić, chociaż Jacob wciąż był wściekły i chętny skręcić jej kark za to,
że zaatakowała ciebie. Rozumiem go doskonale, bo sam nie wiem, jakbym się wobec
niej zachował, tym bardziej, że pomogła telepatom, kiedy cię... – Skrzywił się,
nie chcąc nawet wspominać mojego porwania. – No, zresztą nieważne. Istotne jest
raczej to, co im powiedziała.
– Co
takiego? – ponagliłam go, coraz bardziej spięta. – Sama nie wiem, co o niej
myśleć. Niby powinnam mieć do niej wiele pretensji po tym wszystkim, ale sporo
się zmieniło, kiedy się ostatni raz widziałyśmy. Teraz wiem, że jest po prostu
nieszczęśliwa i zakochana – wyjaśniłam dość lakonicznie, bo nie zdradzałam
Gabrielowi tematu rozmowy mojej i zmiennokształtnej; chociaż nie byłam
Shelby nic winna, czułam, że powinnam zachować to dla siebie.
– Przeprosiła.
I zaryzykowała się poprosić o wybaczenie, nawet gdyby za karę mieli
ją jednak zabić – oświadczył, a ja spojrzałam na niego oczami wielkimi,
jak spodki. – Mało tego: wzięła na siebie winę za to, co zrobiłem ja! A raczej
powiedziała, że to sprawka telepatów, ale że ona ich nie zatrzymała, więc jest
winna. Naprawdę nie wiem, co o tym myśleć – przyznał.
– Okej, ale
dlaczego Jacob chciał spotkać się z Edwardem? – zapytałam, bo byłam zbyt
zdezorientowana, żeby w tym momencie dodatkowo roztrząsać motywy Shelby,
kiedy zdecydowała się zachować w ten sposób.
Gabriel
pokręcił głową.
– Właściwie
to Jacob chciał zobaczyć się z tobą, ale Edward powiedział mu, że nie
jesteś w stanie. Chłopak myśli teraz, że jesteś po prostu wykończona po
porodzie, a nikt z nas na razie nie zamierza wyprowadzać go z błędu.
Najwyżej sama to zrobisz, o ile oczywiście zamierzasz jakoś naprostować
wasze relacje – powiedział łagodnym tonem, który dał mi do zrozumienia, że mam w tej
kwestii wolną rękę. – Quileuci chcieli, żebyś się o wszystkim dowiedziała,
bo teraz niejako warunkiem tego, czy Shelby przeżyje i będzie miała
jakiekolwiek szanse wrócić do watahy, jest twoje wybaczenie.
Zamrugałam
zaskoczona, spoglądając na niego z niedowierzaniem. Jak moja decyzja mogła
mieć wpływ na to, czy Shelby będzie żyła? Jakbym mało miała zmartwień, musieli
dodatkowo nakładać na mnie taką odpowiedzialność?
– Ja wiem,
że to ci się wydaje głupie, ale z drugiej strony to logiczne. Próbowała
zranić ciebie, tym samym występując przeciwko wpojeniu, więc twoim prawem jest
zadecydować o jej życiu – wyjaśnił, wzruszając ramionami.
– Niech nie
próbują jej zabijać! Nie chcę mieć nikogo na sumieniu – oznajmiłam spanikowana,
niechętnie pozwalając, żeby Gabriel zmusił mnie do bezruchu, ponownie sadzając sobie
na kolanach. – Proszę, przypilnuj, żeby nie podjęli innej decyzji – poprosiłam.
– Da się
załatwić – zapewnił mnie, całując mnie w kark. – Swoją drogą, co to za
legenda, którą ci opowiadała, co? – zapytał. – Wybacz, po prostu czasami ne
panujesz za mocą. Podsyłasz mi więcej niż chcesz – usprawiedliwił się, kiedy
już miałam go zrugać za to, że siedzi mi w głowie.
Pozwól,
że zachowam to dla siebie, zadecydowałam, tym razem telepatycznie;
uśmiechnęłam się nieco złośliwie, kiedy spojrzał na mnie nieco urażony, po czym
wtuliłam się w jego tors i ponownie skupiłam wzrok na Alessi.
– Tak
bardzo mi przykro, że nie potrafię skupić się na tobie i na Damienie – dodałam
już na głos. – Ale ta po prostu tak bardzo się o nią boję... – westchnęłam,
po czym zamilkłam, po prostu tuląc się do ukochanego i pozwalając, żeby
muskał palcami moje włosy. – Jest taka słabiutka... Wiesz, to dziwne, ale
trochę przypomina mi ciebie, kiedy... – zaczęłam i nagle zamarłam.
Już
wiedziałam, co robić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz