16 stycznia 2013

Sto czterdzieści cztery

Renesmee
Czas stanął w miejscu. Zamarłam, przez moment nie chcąc przyjąć do wiadomości tego, co się dzieje. Ale to nie zmieniło rzeczywistości – byłam w stanie uwierzyć, czy też nie, to i tak się działo. A ja jedynie traciłam cenne sekundy, siedząc i tępo wpatrując się w przestrzeń.
Wraz z upływem czasu, traciłam coś jeszcze cenniejszego, chociaż wciąż to do mnie nie docierało.
Carlisle i Gabriel rzucili się w stronę schodów tak błyskawicznie, że prawie tego nie zauważyłam. Prawie. Przynajmniej ich reakcja pozwoliła mi się nieco otrzeźwić, zrobić... cokolwiek. Poderwałam się z miejsca, prawie nieświadoma tego, że na rękach wciąż trzymam Damiena; jedynie ta część mnie, która nakazywała mi się nim opiekować, uchroniła mnie przed tym, żebym przypadkiem zrobiła coś, czego będę żałować.
– Nessie... – Edward dopadł do mnie, ale ja nie zamierzałam go słuchać. Bez jakichkolwiek wyjaśnień, podałam mu Damiena; nie spodziewał się tego, więc po prostu wziął wnuka na ręce. – Nessie, zostań tutaj – zaoponował, ale ja już wbiegałam po schodach, przeskakując po kilka stopni na raz i non stop się potykając.
Nie przydam się, miałam pojęcie, że tak, ale ie obchodziło mnie to. Musiałam być przy Alessi – jedynie to się w tym momencie liczyło. Zmęczona czy w szoku, nie zamierzałam bezczynnie czekać na to, co miało nadejść. Po prostu nie byłabym w stanie.
Głosy z pokoju, w którym była mała, były tak wyraźne, że nawet człowiek rozróżniłby słowa, ale chociaż byłam kimś więcej, po prostu nie miałam siły, żeby chociaż próbować wychwycić sens. Wyciągnęłam dłoń w stronę klamki, ale w tym samym momencie na korytarz wypadł Gabriel i dosłownie wpadłam w jego nastawione ramiona. Przytulił mnie mocno, po czym wraz ze mną odsunął się w głąb korytarza, zamykając za sobą drzwi.
– Gabrielu, w tej chwili mnie puść! – zaprotestowałam, próbując go wyminąć i jakoś się wyrwać. – Licavoli! Odsuń się albo sama cię odepchnę, nawet jeśli użycie mocy będzie kosztować mnie utratę przytomności! – warknęłam, nagle wpadając w jakiś amok.
Nie byłam pewna, jak to zrobił, ale nagle oboje wylądowaliśmy na podłodze – on na mnie, dociskając moje ramiona do podłogi. Warknęłam wściekle, próbując zrozumieć, dlaczego mi to robi. Przecież to była też jego córka, również powinno mu zależeć, żeby jej pomóc...
Przymknęłam oczy, powoli gromadząc złocistą moc, która wypełniała moje ciało, a potem...
Nie!, usłyszałam w swojej głowie i to tak wyraźnie, że na moment zamarłam. A niech cię, dziewczyno! Kochanie moje, opanuj się chociaż na chwilę, bo będę musiał cię uśpić!, zagroził; jego czarne tęczówki odnalazły moje i poczułam, że opuszczają mnie siły. Nie byłabym w stanie zaatakować Gabriela. Carlisle sobie poradzi. My będziemy jedynie przeszkadzać, stwierdził i to tak przekonująco, że prawie mu uwierzyłam.
Prawie, nagle bowiem przypomniałam sobie fragment tego, co usłyszałam, kiedy znalazłam się przy drzwiach. Wtedy mój umysł nie był w stanie tego uporządkować, teraz jednak sens posłyszanych słów nabrał sensu i po prostu się przeraziłam. Szarpnęłam się w objęciach Gabriela tak gwałtownie, że udało mi się go z siebie zrzucić i zerwać się na równe nogi.
– Defibrator? – wydarłam się histerycznie, bo teraz już miałam pewność, że to rozważali, byleby pomóc Alessi; jej serduszko stanęło i reanimacja chyba nie przynosiła skutków, ale – na litość Boską! – ona była taka maleńka... – A niech to diabli Michaela i ten jego sprzęt! Gabrielu, przecież to dziecko... Ona... – załkałam, nie chcąc nawet sobie tego wyobrazić.
– Ona jest równie silna, co my. A to jedyne wyjście, moja śliczna – usprawiedliwił siebie i Carlisle'a Gabriel. – Dlatego nie chcę, żebyś tam weszła. Wiesz dobrze, że ani ja, ani Carlisle nie zrobilibyśmy maleńkiej krzywdy, poza tym...
Urwał gwałtownie, bo w tym samym momencie usłyszałam wystraszony płacz – i to zdecydowanie nie było łkanie Damiena. Bez zastanowienia rzuciłam się w stronę drzwi i po prostu wpadłam do środka. Właściwie nie wiedziałam, co dzieje się dookoła mnie – zapłakana Alessia nagle po prostu znalazła się w moich ramionach, chociaż nie pamiętałam, czy wyciągnęłam ją z inkubatora, wzięłam z wciąż stanowiącego główny punkt stołu operacyjnego, czy po prostu wyjęłam z objęć Carlisle'a. Istotne było, że w końcu ją przytulałam, chociaż nie mogłam zbytnio się tym nacieszyć, bo sama byłam równie przerażona i zdezorientowana, co moja córeczka.
Przymknęłam oczy. Alessia żyła – oddychała, a jej serduszko trzepotało w piersi tak rozpaczliwie, jakby zaraz miało wydostać się na zewnątrz i gdzieś uciec. Cokolwiek się stało, najgorsze minęło, a przynajmniej miałam taką nadzieję.
– Nessie...
Dzikie warknięcie wyrwało mi się, kiedy ktoś nagle do mnie podszedł. To jeszcze bardziej przestraszyło moje maleństwo, bo Alessia rozszlochała się jeszcze bardziej, ale przynajmniej miałam świadomość, że jest bezpieczna. Jej płacz mnie otrzeźwił, zorientowałam się również, że to dziadek do mnie podszedł i speszyłam się tym, że tak się zachowałam.
– Już wszystko jest w porządku, Nessie – zapewnił mnie łagodnie doktor, zachowując się tak, jakby mojej reakcji nie zauważył. – To tylko chwilowy kryzys. Jej serce się zatrzymało, ale już wszystko jest w porządku – powtórzył, podchodząc na tyle blisko, że mógłby mnie przytulić, ale nie zrobił tego, po prostu się na mnie patrząc i jakby czekając na przyzwolenie.
Nagle poczułam się wyczerpana i całkowicie bezradna. Adrenalina, która utrzymywała mnie na nogach od momentu, w którym się przebudziłam i skupiłam na chorobie Alessi, teraz uległa wyczerpaniu. Wróciło do mnie zmęczenie i ból, promieniujący z każdej komórki mojego ciała – echo działalności jadu; potrzebowałam odpoczynku i teraz to wiedziałam.
– Cii... – Dziadek pośpiesznie wziął mnie na ręce i posadził na stole, żebym nie zasłabła. – Daj mi małą. Na razie niebezpieczeństwo minęło, ale musi wrócić do inkubatora – wyjaśnił mi łagodnie. Chciało mi się płakać, ale posłusznie oddałam mu córkę. – Musisz odpocząć, Nessie – dodał, kiedy znowu do mnie podszedł. Skupiłam na nim wzrok, nie mogąc patrzeć na cały ten skomplikowany sprzęt, którym otoczona była Alessia. – Przeniesiemy Ali do twojego pokoju, dobrze? Będę miał was obie na oku...
Pokiwałam głową, uspokojona. Miałam dziesiątki pytań, większość jednak brzmiała dziecinnie i ostatecznie nie zadałam żadnego z nich. W zamian skupiłam się wyłącznie na oddychaniu, bo zaczynało mi się robić słabo, a nie chciałam stracić przytomności.
– Gabrielu? – zapytałam nagle, unosząc głowę i odnajdując wzrokiem ukochanego, który jak na razie obserwował sytuację z progu.
Nie musiałam dodawać nic więcej. Nagle po prostu znalazłam się w jego objęciach i poczułam, że wszystko wróciło na swoje miejsce. Bardzo delikatnie wziął mnie na ręce, a ja wtuliłam się w jego tors, wyjątkowo nie zamierzając protestować przed tym, że niósł mnie w stronę mojego pokoju. Chciałam go przeprosić za to, jak się z nim szarpałam i mu groziłam, ale jedno jego spojrzenie wystarczyło, żebym zrozumiała, że on nie ma do mnie żalu.
Delikatnie ułożył mnie na łóżku; sam zaraz znalazł się obok mnie, zanim zdążyłabym go o to poprosić. Przymknęłam oczy, wtulając się w jego tors i pragnąc, żeby po prostu przy mnie był.
– Tego właśnie chcesz? – zapytał mnie cicho. – Wiesz dobrze, że zostanę, kochanie – zapewnił czule.
Właśnie tak było – chciałam jego. Leżąc w ciszy u jego boku, czując dotyk jego ramion czułam się bezpieczna, a przecież to było mi w tym momencie potrzebne. Jego bliskość dodawała mi siły – o niczym więcej nie miałam prawa marzyć. A może po prostu nie miałam motywacji, żeby zdobyć się na cokolwiek bardziej złożonego czy skomplikowanego...
– Carlisle jeszcze tylko zbada małą i będzie można się zająć przystosowaniem twojego pokoju do tego, żeby była bezpieczna – zapewnił cicho Gabriel. – Kiedy to wszystko się skończy – dodał, a mnie uderzyło, że nie powiedział „jeśli”; chciałam być przyszłości równie pewna – sam zajmę się przemeblowaniem tego pokoju. Dzieci będą spały z nami. No i oczywiście zorganizuję większe łóżko, bo mam dość oficjalnego mieszkania w dwóch osobnych pokojach... – ciągnął kojącym głosem, a ja z rozkoszą poddałam się perspektywie, którą przede mną roztaczał.
W końcu zdołałam się uspokoić. Alessia była bezpieczna, teraz tylko to się liczyło. Wszystko musiało być dobrze, innej możliwości nie brałam pod uwagę – po prostu nie mogło być źle. Teraz musiałam odpocząć i wrócić do sił, ale kiedy tylko miało mi się to udać, zamierzałam zrobić wszystko, byleby dowiedzieć się, co dzieje się z Alessią i jakoś jej pomóc. W końcu musiało istnieć jakieś rozwiązanie – po prostu nie byliśmy go jeszcze świadomi.
– Jakie to dziwne... – odezwałam się nagle; mój głos zdradzał senność.
Gabriel spojrzał na mnie.
– Co, kochanie? – zapytał mnie czule.
Otworzyłam oczy, żeby na niego spojrzeć, po czym położyłam dłoń na swoim płaskim brzuchu. Wcześniej nie zauważyłam, że kiedy byłam nieprzytomna ktoś musiał zadbać o to, żeby mnie umyć i ubrać w czystą, białą koszulę nocną – tamta ostatnia musiała do niczego się nie nadawać, bacząc na ilość krwi, którą straciłam podczas porodu.
– To wszystko – wyjaśniłam. – Nie miałam dziewięciu miesięcy, żeby oswoić się z ciążą, a jednak zdążyłam przywyknąć do tego, że zawsze mam je przy sobie. Jakoś wciąż nie dociera do mnie to, że urodziłam – wyznałam, głaskając płaski już teraz brzuch. Nie było nawet śladu ciąży. – Czuję się... pusta – oświadczyłam po chwili zastanowienia.
– Ach... To minie, możesz mi wierzyć – zapewnił mnie cicho Gabriel. – Niedługo dojdziesz do siebie i wymyślimy coś, żeby pomóc Alessi. A potem będzie już tylko lepiej, sama zobaczysz...
Miałam przypomnieć mu, że miał mi niczego nie obiecywać, ale nie miałam na to siły; kontaktowałam coraz mniej, zbyt wyczerpana żeby dłużej walczyć o zachowanie przytomności, w końcu zaś pochłonęła mnie ciemność.

Wracałam do siebie w szybkim tempie. Następnego dnia czułam się zdecydowanie lepiej, co chyba nie było dziwne, skoro po przebudzeniu dowiedziałam się, że przespałam niemal dwanaście godzin. Gabriel był nieco zaniepokojony, bo bał się, że znów stracę przytomność i się nie obudzę, Carlisle jednak przekonał go, że tym razem to leczniczy sen, więc nikt mnie nie budził.
Pierwszą moją myślą po przebudzeniu było pytanie o stan Alessi. Odpowiedź przyszła sama, bo Carlisle dotrzymał obietnicy i inkubator z małą znalazł się w moim pokoju, mogłam więc sama przekonać się, że nie jest gorzej, niż kiedy zobaczyłam ją przed wczorajszym kryzysem. Spała, co przyjęłam z ulgą, bo sam widok jej bladej twarzyczki doprowadzał mnie do płaczu.
Gabriel zastał mnie przy inkubatorze, co wcale go nie zdziwiło. Wiele godzin byłam w stanie spędzić, po prostu siedząc przy córeczce i patrząc na nią. Nie mogłam jej dotknąć częściej niż raz dziennie, kiedy dziadek pozwalał nam raz jeszcze spróbować podać jej coś do jedzenia. Miał chyba nawet nadzieję, że mała zareaguje tak, jak Damien i spróbuje mnie ugryźć, ale Alessia zasnęła chwilę po tym, jak wzięłam ją na ręce.
Minęły kolejne dwa dni i powoli zaczynałam wpadać w panikę. Nie odstępowałam inkubatora ani na krok i Gabriel non stop musiał mi przypominać, że mamy drugie dziecko, które również łaknie kontaktu ze mną. Przyniósł nawet Damiena, żebym znów mogła go nakarmić, ale byłam tak rozproszona i markotna, że więcej nie próbował przyprowadzać naszego synka, kiedy siedziałam przy jego siostrze; chyba zdążył się już pogodzić z tym, że póki w stanie małej coś się nie zmieni, nie będzie ze mnie żadnego pożytku, jeśli chodzi o opiekę nad małym.
Oczywiście, czułam się winna z tego powodu. Jaka była ze mnie matka, skoro nie byłam w stanie poświęcić uwagi własnemu dziecku? Co jednak mogłam poradzić na to, że nie potrafiłam grać, a nie chciałam, żeby Damien oglądał mnie w stanie, kiedy popłakać mogłam się niemal w każdej chwili? Nim miałam móc się jeszcze nacieszyć, ale Alessię mogliśmy stracić – byłam tego świadoma, nawet jeśli nikt nie wypowiedział tej okropnej myśli na głos.
Tym bardziej byłam wdzięczna Esme i Isabeau, które starały się, żeby Damien nie czuł się porzucony. Obie skakały dookoła niego, skutecznie zastępując mu matkę, skoro ja nie byłam w stanie. Sama nie byłam pewna, co zrobiłabym bez bliskich, nie mogąc liczyć na ich wsparcie, miłość (zwłaszcza Gabriela, który potrafił po prostu siedzieć przy mnie, nawet jeśli nie robiłam nic, prócz biernego obserwowania inkubatora) czy wiedza medyczna dziadka. Gdybym sama musiała stanąć przed problemem choroby Alessi, zwariowałabym.
Muszę wynagrodzić Gabrielowi to, że nie poświęcam mu czasu, pomyślałam, tym samym dorzucając sobie kolejne postanowienie do wypełnienia po wyzdrowieniu Alessi. Myślałam wyłącznie o tym, że moja córeczka dojdzie do siebie, nie zamierzając brać pod uwagę tego, że mogłaby umrzeć. Siedząc przy małej naturalnie nie miałam nic innego do roboty, prócz zamartwiania się i myślenia, w wyniku czego powstała długa lista rzeczy, które zamierzałam uporządkować.
Najnowszym punktem był właśnie Gabriel, który przecież martwił się równie mocno, co ja, a moje zachowanie jedynie dodatkowo go dołowało. Podziwiałam go, że w przeciwieństwie do mnie miał dość siły, żeby jakoś funkcjonować i jeszcze pilnować, żebym z tego wszystkiego sama się nie rozchorowała. Zmuszał mnie do jedzenia, picia i tego, żebym przynajmniej na kilka minut ruszyła się z miejsca, chociażby tylko po to, żeby pójść z nim przygotować butelkę z krwią dla Damiena.
Nie musisz mi niczego wynagradzać, usłyszałam nagle w głowie stanowczy głos ukochanego. Wzdrygnęłam się i odwróciłam, spoglądając na stojącego w progu Gabriela. Nie zauważyłam, kiedy wszedł; stał teraz oparty o framugę, z nonszalanckim uśmiechem na ustach. Miałam pojęcie, że to jedynie gra, znałam go bowiem na tyle dobrze, by wiedzieć, że jest zmartwiony. Chyba nie ma w tym nic dziwnego..., stwierdził z westchnieniem, poważniejąc.
Telepatia wydawała się w tym momencie dziwne na miejscu – w pokoju panowała idealna cisza, pomijając pikania aparatury, która świadczyła o tym, że serce Alessi pracuje i naszych własnych oddechów. To było coś intymnego, jedynie mojego i Gabriela, a jednak kiedy się odezwałam, zdecydowałam się jednak wypowiedzieć swoje myśli na głos:
– Coś się stało – stwierdziłam beznamiętnym tonem; po prostu to wiedziałam, chociaż nie potrafiłam się przejąć, bo nic nie było gorszego od tego, że jakby nie patrzeć, traciłam dziecko.
– Tak i nie. Po prostu czuję, że powinienem powiedzieć ci już teraz – stwierdził; w ułamku sekundy znalazł się przy mnie, a chwilę później wylądowałam w jego objęciach. Przytuliłam się do niego. – Nie wiem, czy faktycznie to cię zainteresuje, ale Edward właśnie spotkał w lesie Jacoba – oświadczył.
Imię przyjaciela (byłego przyjaciela?) podziałało na mnie jak elektrowstrząs. Wyprostowałam się niczym struna, nagle odkrywając, że jednak jestem w stanie okazać jakiekolwiek uczucia. Pierwszy raz od przebudzenia poczułam niepokój, nie mający związku ze stanem małej.
– Co się stało? – zapytałam ostro. – Coś jest nie tak? Chyba nie mamy problemów z paktem, prawda? – upewniłam się, bo wciąż nie wiedziałam, czy moment, w którym Gabriel w szale zabił kilka osób nie pociągnął przypadkiem za sobą pewnych konsekwencji.
Jego mina podpowiedziała mi, że wie o czym myślę i że niestety trafiłam. Zerwałam się z miejsca, kręcąc z niedowierzaniem głową.
– A nich to szlag! – zaklęłam i zaraz się speszyłam, uświadamiając sobie, że mogłam przypadkiem obudzić Alessię. Spojrzałam w stronę inkubatora, ale mała wciąż spokojnie spała. – Chyba nie wypowiedzieli nam wojny? Przecież Jacob by mi tego nie zrobił... – zaczęłam zawodzić, krążąc tam i z powrotem, coraz szybciej i szybciej...
Gabriel chwycił mnie za ramię, zmuszając, żebym się zatrzymała.
– A może dasz mi dokończyć, co? Swoją drogą, nie pasują ci przekleństwa – dodał z figlarnym uśmiechem. – Jacob chciał rozmawiać o Shelby, ale to ma niejako związek z tym, co pomyślałaś – oświadczył, a ja zgłupiałam.
– O Shelby? – powtórzyłam jakże inteligentnie, bo całkiem zapomniałam o zmiennokształtnej; nie myślałam o tym, co działo się z nią po naszej rozmowie, ale teraz faktycznie przypomniałam sobie, że nie widziałam jej podczas walki ani później, kiedy budynek się palił.
– Shelby wróciła i poprosiła o rozmowę z Ephraimem i Jacobem. Zaryzykowała, bo przecież teraz mieli prawo ją zabić. Zgodzili się z nią mówić, chociaż Jacob wciąż był wściekły i chętny skręcić jej kark za to, że zaatakowała ciebie. Rozumiem go doskonale, bo sam nie wiem, jakbym się wobec niej zachował, tym bardziej, że pomogła telepatom, kiedy cię... – Skrzywił się, nie chcąc nawet wspominać mojego porwania. – No, zresztą nieważne. Istotne jest raczej to, co im powiedziała.
– Co takiego? – ponagliłam go, coraz bardziej spięta. – Sama nie wiem, co o niej myśleć. Niby powinnam mieć do niej wiele pretensji po tym wszystkim, ale sporo się zmieniło, kiedy się ostatni raz widziałyśmy. Teraz wiem, że jest po prostu nieszczęśliwa i zakochana – wyjaśniłam dość lakonicznie, bo nie zdradzałam Gabrielowi tematu rozmowy mojej i zmiennokształtnej; chociaż nie byłam Shelby nic winna, czułam, że powinnam zachować to dla siebie.
– Przeprosiła. I zaryzykowała się poprosić o wybaczenie, nawet gdyby za karę mieli ją jednak zabić – oświadczył, a ja spojrzałam na niego oczami wielkimi, jak spodki. – Mało tego: wzięła na siebie winę za to, co zrobiłem ja! A raczej powiedziała, że to sprawka telepatów, ale że ona ich nie zatrzymała, więc jest winna. Naprawdę nie wiem, co o tym myśleć – przyznał.
– Okej, ale dlaczego Jacob chciał spotkać się z Edwardem? – zapytałam, bo byłam zbyt zdezorientowana, żeby w tym momencie dodatkowo roztrząsać motywy Shelby, kiedy zdecydowała się zachować w ten sposób.
Gabriel pokręcił głową.
– Właściwie to Jacob chciał zobaczyć się z tobą, ale Edward powiedział mu, że nie jesteś w stanie. Chłopak myśli teraz, że jesteś po prostu wykończona po porodzie, a nikt z nas na razie nie zamierza wyprowadzać go z błędu. Najwyżej sama to zrobisz, o ile oczywiście zamierzasz jakoś naprostować wasze relacje – powiedział łagodnym tonem, który dał mi do zrozumienia, że mam w tej kwestii wolną rękę. – Quileuci chcieli, żebyś się o wszystkim dowiedziała, bo teraz niejako warunkiem tego, czy Shelby przeżyje i będzie miała jakiekolwiek szanse wrócić do watahy, jest twoje wybaczenie.
Zamrugałam zaskoczona, spoglądając na niego z niedowierzaniem. Jak moja decyzja mogła mieć wpływ na to, czy Shelby będzie żyła? Jakbym mało miała zmartwień, musieli dodatkowo nakładać na mnie taką odpowiedzialność?
– Ja wiem, że to ci się wydaje głupie, ale z drugiej strony to logiczne. Próbowała zranić ciebie, tym samym występując przeciwko wpojeniu, więc twoim prawem jest zadecydować o jej życiu – wyjaśnił, wzruszając ramionami.
– Niech nie próbują jej zabijać! Nie chcę mieć nikogo na sumieniu – oznajmiłam spanikowana, niechętnie pozwalając, żeby Gabriel zmusił mnie do bezruchu, ponownie sadzając sobie na kolanach. – Proszę, przypilnuj, żeby nie podjęli innej decyzji – poprosiłam.
– Da się załatwić – zapewnił mnie, całując mnie w kark. – Swoją drogą, co to za legenda, którą ci opowiadała, co? – zapytał. – Wybacz, po prostu czasami ne panujesz za mocą. Podsyłasz mi więcej niż chcesz – usprawiedliwił się, kiedy już miałam go zrugać za to, że siedzi mi w głowie.
Pozwól, że zachowam to dla siebie, zadecydowałam, tym razem telepatycznie; uśmiechnęłam się nieco złośliwie, kiedy spojrzał na mnie nieco urażony, po czym wtuliłam się w jego tors i ponownie skupiłam wzrok na Alessi.
– Tak bardzo mi przykro, że nie potrafię skupić się na tobie i na Damienie – dodałam już na głos. – Ale ta po prostu tak bardzo się o nią boję... – westchnęłam, po czym zamilkłam, po prostu tuląc się do ukochanego i pozwalając, żeby muskał palcami moje włosy. – Jest taka słabiutka... Wiesz, to dziwne, ale trochę przypomina mi ciebie, kiedy... – zaczęłam i nagle zamarłam.
Już wiedziałam, co robić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa