Renesmee
Powoli wracałam do siebie,
chociaż bardzo nie chciałam się obudzić. Tym razem umysł nie był dla mnie
łaskawy i aż nazbyt wyraźnie pamiętałam, co wstrząsnęło mną tak bardzo, że
straciłam przytomność. Momentalnie zapragnęłam płakać i wić się z bólu,
żądając, żeby ktoś natychmiast mnie zabił, byłam jednak tak wyczerpana, że z frustracją
musiałam się pogodzić z tym, że w żaden sposób się nie poruszę.
Ale to może
nawet lepiej. Nie byłam w stanie otworzyć oczu, co wcale mi nie
przeszkadzało, chociaż zdecydowanie bardziej zadowolona byłabym, gdyby okazało
się, że jestem zbyt wyczerpana, żeby myśleć. Niestety, nie mogłam sprawić, żeby
znów stracić przytomność, ale miałam nadzieję, że to po prostu stan przejściowy
– że znów uda mi się odpłynąć, a wtedy więcej się nie obudzę.
Odeszły.
Chociaż nie odważyłam się otworzyć oczu, żeby się o tym przekonać,
przecież wiedziałam, co się stało. Czym innym mogłaby być krew, gdyby nie
sygnałem tego, że poroniłam? Straciłam je, tak po prostu i już nic nie
dało się zrobić. Jedynym sposobem, żeby być z nimi, była śmierć i to
właśnie jej nade wszystko pragnęłam, ale byłam również świadoma, że żadne z moich
bliskich się nade mną nie zlituje i mnie nie zabije.
Świadomość
wracała nieubłaganie i byłam coraz bardziej świadoma swojego ciała.
Wszystko mnie bolało, ale było to jedynie efektem licznych ran i siniaków,
których dorobiłam się podczas porwania. Brzuch już mi nie dokuczał, ale co z tego,
skoro najprawdopodobniej wrócił do normalnego rozmiaru? Byłam niemal absolutnie
pewna, że kiedy już stało się jasne, że... poroniłam, Carlisle po prostu musiał
zrobić mi zabieg – przecież nie mogły zostać wewnątrz mnie, poza tym
podejrzewałam, że krwotok mógłby mnie zabić.
A więc
szkoda, że tego nie zrobił, pomyślałam zmęczona. Otępienie, w które
wpadłam, powoli mijało i byłam coraz bardziej przytomna. To odkrycie
zaczęło przyprawiać mnie o atak paniki, bo za nic w świecie nie
chciałam się ocknąć. Nawet wisząc pomiędzy rzeczywistością, a snami czułam
się lepiej, niż gdybym musiała zmierzyć się z tym wszystkim, znów zacząć
żyć.
Wyrwał mi
się cichy jęk. Ktoś poruszył się po mojej lewej stronie, a potem poczułam
czyjeś ciepłe palce na policzku. Znów jęknęłam i w końcu udało mi się
poruszyć, kiedy spróbowałam się odsunąć. Ktokolwiek mnie dotykał, chciałam żeby
dał mi spokój. Albo zlitował się i po prostu mnie zabił – teraz i tak
było wszystko jedno, czy będę żyła, czy umrę.
– Mów za
siebie – usłyszałam podenerwowany głos. – Moje najdroższe kochanie, wiem, że
mnie słyszysz. Spróbuj, proszę, otworzyć oczy – nalegał właściciel tego
niebiańskiego barytonu, który owijał się wokół mnie i zdawał się dodawać
mi siły. Tak wiele emocji... – Już wszystko jest dobrze, naprawdę – przekonywał,
nie przestając muskać palcami mojego policzka.
Jak
mogłabym się opierać? Jak mogłabym odmówić temu, który nazywał mnie swoim
kochaniem, aniołem, skarbem? Chociaż wciąż nie byłam gotowa na zmierzenie się z rzeczywistością,
w końcu zmusiłam swoje ciało do współpracy i jakoś udało mi się
unieść powieki. Zamrugałam nieprzytomnie, próbując odzyskać wzrok; twarz
Gabriela stała się wyraźniejsza, a ja zorientowałam się, że chłopak nie
tyle głaska mnie po policzkach, co zbiera moje łzy. Więc jednak mogłam płakać.
– Tak, moja
śliczna, tak... – pochwalił. Wyraźnie mu ulżyło, zaraz też podniósł mnie lekko,
przystawiając mi do ust naczynie z czymś, co po pierwszym zupełnie
machinalnym łyku, rozpoznałam jako krew. Momentalnie wyplułam płyn i odwróciłam
głowę, nie pozwalając mu podać sobie więcej. – Nessie, cii... Wszystko jest w porządku.
Wypij, to dobrze ci zrobi – powiedział pośpiesznie, zaskoczony moją gwałtowną
reakcją.
Spróbował
mnie przytrzymać i raz jeszcze podsunął naczynie, ale tym razem szarpnęłam
się zdecydowanie gwałtowniej, omal nie wytrącając mu go z rąk. Zaklął pod
nosem, ale nie dlatego, że był na mnie zły – raczej po prostu go zaskoczyłam.
– Nie chcę,
nie będę tego pić – załkałam, teraz już po prostu dając upust swoim emocjom.
Rozszlochałam się i byłam nawet gotowa z nim walczyć, kiedy znów
spróbował wziąć mnie w ramiona. To jak nic były zaczątki histerii. – Po
co? Już nie mam po co...
– Musisz
się wzmocnić, żeby poczuć się lepiej – powiedział bezradnie, trzymając się w bezpiecznej
odległości, ale nie dlatego, że się mnie obawiał. Martwił się raczej, że
przypadkiem sama zrobię sobie krzywdę. – Już się nie zbliżam. Spokojnie... Nie
szarp się, bo wyrwiesz kroplówkę i Carlisle będzie musiał podłączyć ci
nową, a tego nie lubisz – upomniał mnie, kiedy zdezorientowana zaczęłam
rozglądać się dookoła, bo coś zablokowało moją rękę.
Oczywiście,
mogłam spodziewać się, że ocknę się popodpinana do różnych rurek, mających
pomóc mi wrócić fizycznie do zdrowia. Ciąża mnie wyczerpała, poza tym po
zabiegu...
Po
zabiegu...
Znów się
rozszlochałam, po czym wyciągnęłam ręce w stronę Gabriela, pragnąć żeby
mnie przytulił. Zareagował bez wahania i dopadłszy do mojego łóżka, objął
mnie zdrowym ramieniem i ucałował w czoło. Zaczął mnie uspokajać, ale
obojętnie jak wiele kojących słów by powiedział, nic nie miało sprawić, żebym
poczuła się chociaż trochę lepiej. Bo to były tylko słowa.
– Co się
dzieje? Już wszystko dobrze... – zapewnił mnie po raz nie wiadomo który.
Kłamał, tego byłam absolutnie pewna; to jedno zdanie coraz bardziej
doprowadzało mnie do szału i ostatecznie nie wytrzymałam.
– Przestań!
W tej chwili przestań! – wykrzyknęłam tak, że chyba usłyszeli mnie wszyscy
w promieniu kilku kilometrów. – Nic nie będzie dobrze! Jak możesz tak
mówić, kiedy one... Kiedy one...
Nie
potrafiłam wypowiedzieć tej myśli na głos.
– Ty
myślisz...? – Gabriel nagle coś sobie uświadomił i to odkrycie nim
wstrząsnęło. Jego twarz złagodniała. – Moja śliczna, to nie tak. Posłuchaj
mnie, proszę... – zaczął. Nie byłam w stanie się uspokoić, podobnie jak
wtedy, kiedy odkryłam krew na swoich palcach, dlatego na moment zamilkł. – Pomóż
mi – westchnął, zwracając się do kogoś, kogo nie zauważyłam.
W tym samym
momencie poczułam się dziwnie słaba i senna. Osunęłam się w ramionach
Gabriela, ten zaś pomógł mi ułożyć się na łóżku. Kiedy walcząc z sennością
rozejrzałam się dookoła, dopiero wtedy zauważyłam, że moje krzyki ściągnęły
dziadka. Zaraz też zrozumiałam, dlaczego nagle zrobiło mi się słabo – doktor
właśnie kończył wstrzykiwać jakiś środek do jednej z rurek, którą miałam
podpiętą.
– To tylko
łagodny środek na uspokojenie, Nessie – wyjaśnił mi, odkładając strzykawkę. – Już
dobrze. Oddychaj spokojnie – doradził mi, próbując ocenić, czy przypadkiem nie
zrobiłam sobie krzywdy, kiedy wpadłam w panikę. – Co się stało? Coś cię
boli? – zmartwił się, kucając przy mnie.
Czy coś się
stało? Czy oboje z Gabrielem postradali zmysły? Jak mogli w ogóle
pytać albo zapewniać, że wszystko jest w normie? Czy nic nie czuli po tym,
co się stało, czy może zamierzali zrobić ze mnie wariatkę, próbując wmawiać mi,
że żadnej ciąży nie było? Różne scenariusze przychodziły mi do głowy, coraz
bardziej niedorzeczne, ale po prostu nie miałam pojęcia, co o tym
wszystkim myśleć. Czułam się zdradzona, poza tym robiłam wszystko, byleby lek
uspokajający nie zadziałał usypiająco.
– Wszystko
źle zinterpretowałaś, moja kochana – zwrócił się do mnie czule Gabriel, jakby
nagle coś sobie uświadamiając. – Nikt nie robi z ciebie szalonej. Po
prostu wszystko jest dobrze – zapewnił, a kiedy nabrałam powietrza do
płuc, żeby znowu zacząć krzyczeć, ujął moją dłoń i położył mi ją na
brzuchu. – Zobacz, sama zobacz, kochanie. Myślałem, że się zorientowałaś... – wytłumaczył
mi pośpiesznie, ale ja prawie go nie słuchałam, bo teraz naprawdę doznałam
szoku.
Przez
moment pomyślałam, że naprawdę z tego wszystkiego zwariowałam – bo pod
palcami wcale nie poczułam płaskiego brzucha, ale znajomą wypukłość. Oddech na
moment mi przyśpieszył, a potem zwolnił, niewidzącym wzrokiem zaś
wpatrywałam się w przestrzeń. W głowie wirowało mi nie tyle z powodu
środka uspokajającego, ale od nadmiaru myśli i sprzecznych emocji.
Bałam się
odchylić kołdrę i dokładniej się sobie przyjrzeć w obawie, że ta
cudowna chwila okaże się iluzją.
Zarówno
Gabriel, jak i Carlisle musieli dostrzec moje obawy. Dziadek uspokajająco
pogłaskał mnie po głowie, Gabriel zaś zrobił coś, czego ja się bałam – po
prostu zmusił mnie, żebym spojrzała na dolną część swojego ciała. Kiedy na
własne oczy zobaczyłam rysującą się pod pościelą wypukłość, drżącymi dłońmi
odchyliłam kołdrę, a potem obiema rękoma objęłam swój brzuch, wciąż nie
mogąc uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.
Po
policzkach pociekły mi łzy, nagle też poczułam się bardzo zmęczona.
Jednocześnie czułam ulgę i nieopisaną radość, kiedy przekonałam się, że
wszystko faktycznie jest dobrze, z drugiej jednak strony nic już nie
rozumiałam. Zagubiona i wystraszona, spojrzałam na siedzących przy mnie
nieśmiertelnych, chcąc jakichkolwiek wyjaśnień.
– Ale...
Ale ja przecież... – załkałam, po czym pokręciłam głową; przecież bolało i było
tyle krwi. – Przecież...
– Spokojnie,
Nessie. Spokojnie... – upomniał mnie dziadek, głaskając mnie po policzku. – Jeśli
mam ci cokolwiek wyjaśnić, musisz się uspokoić. Maleństwa drugiego razu mogą
nie przeżyć – przyznał. Ta wiadomość zadziałała chyba lepiej, niż gdyby
nafaszerował mnie jeszcze większą ilością leków, bo tym bardziej spróbowałam
nad sobą zapanować. Zaczęłam głęboko oddychać, w myślach niczym mantrę
powtarzając jedno, jedyne zdanie. One żyją, one żyją... – Właśnie,
skarbie – pochwalił mnie, widząc, że moje ciało znacznie się rozluźniło. – To
wszystko przez stres. Dużo przeszłaś, często się denerwowałaś... Wysiłek, który
włożyłaś, próbując uciec i później też miał wpływ na to, co się stało – wyjaśnił.
Spojrzałam
na niego niemal błagalnie.
– Ale nic
im już nie grozi, prawda? – zapytałam słabym głosem, starając się nie wytrącić z rytmu
w jakim nabierałam powietrze do płuc.
– Było
bardzo blisko... – przyznał cicho. – Podejrzewam, że częściowo odkleiło się
łożysko. To nic groźnego – zapewnił pośpiesznie, widząc moją minę. Wiedziałam
przecież, że bez łożyska dzieci miały się udusić. – Gabriel zawołał mnie w porę.
Ciężko było cokolwiek zdziałać bez badań w szpitalu, ale jakoś się udało.
To czasami się zdarza, częściej po wypadkach. Bardzo możliwe, że podczas
ucieczki uderzyłaś się albo upadłaś, a efekty ukazały się teraz. Tak czy
inaczej, Alessia i Damien już są bezpieczni – powtórzył stanowczo. – Gdyby
doszło do najgorszego, trzeba byłoby wywołać poród już teraz, ale nie wiem,
jakie mogłoby to mieć konsekwencje – zastrzegł. – Wiesz dobrze, jak szybko się
rozwijają. Każdy dzień jest istotny, więc gdybyś urodziła przedwcześnie, różnie
mogłoby się skończyć. – Na moment urwał, pozwalając przyswoić mi wszystko to,
co usłyszałam. – Obawiam się, że będziesz musiała leżeć już do samego końca,
Renesmee. Najbezpieczniej jest, kiedy śpisz, ale nie wydaje mi się, żeby śpiączka
farmakologiczna była konieczna. Ale nie chcę widzieć cię inaczej, jak leżącą w łóżku,
dobrze?
Pokiwałam
głową, nawet zbytnio się nad tym nie zastanawiając. Gdyby trzeba było,
pozwoliłabym rozerwać się na pół, byleby zapewnić dzieciom bezpieczeństwo.
Leżenie w łóżku nie było czymś wymagającym, tym bardziej, że poród był
kwestią czasu, więc tym bardziej powinnam była odzyskiwać siły.
Istotniejsza
była dla mnie inna rzecz, która nagle do mnie dotarła i dosłownie mnie
poraziła. Gdyby nie Carlisle, po prostu by umarły. Właściwie może już dawno
stałoby się coś złego, gdyby dziadek przez całą ciążę się mną nie opiekował.
Byłam mu wdzięczna, nawet więcej – sama nie byłam w stanie słowami opisać
tego, co w tym momencie czułam.
I gdyby
Gabriel nie przyszedł, kiedy zawołałam. Gdyby natychmiast nie zareagował...
– Przysięgam,
że jeśli teraz się popłaczesz i zaczniesz nam dziękować, osobiście znajdę
dla ciebie coś, co uśpi cię na przynajmniej tydzień – zagroził Gabriel,
uśmiechając się drapieżnie. W ten sposób skutecznie rozluźnił atmosferę. –
Przecież dobrze wiesz, że nie tylko tobie na maluchach zależy – przypomniał.
– Gabriel
ma rację – zgodził się Carlisle, uśmiechając się do mnie. – Odpoczywaj,
skarbie. Poza tym naprawdę powinnaś napić się krwi, zamiast rzucać nią po
pokoju – dodał, a ja spąsowiałam. Sama nie wiedziałam, co w tamtym
momencie we mnie wstąpiło. – Tym bardziej, że nie tylko ty potrzebujesz się
zregenerować – dodał, a mnie coś w jego słowach zaniepokoiło.
– Coś się
stało? – zapytałam, spoglądając na dziadka w taki sposób, żeby wiedział,
że odmawiając odpowiedzi na moje pytanie, jedynie sam powodował, że znów zacznę
się denerwować.
– Kochanie...
– Westchnął, wyraźnie zaskoczony tym, że się zorientowałam. – To nic takiego.
Po prostu badając cię, zauważyłem coś istotnego. Mianowicie to, że Damien jest
silniejszy – wyjaśnił.
Zamarłam z dłonią
na brzuchu. Miałam przez to rozumieć, że mojej małej Alessi groziło większe
niebezpieczeństwo? Przecież kiedy widziałam ją w snach, wydawała się taka
silna i zdrowa...
– Damien w niewielkim
stopniu na niej żeruje, dlatego powinnaś dostarczać obojgu krwi – wtrącił się
Gabriel. – To nie jest jakiś wielki problem. Poza tym Isabeau w końcu się
do czegoś przydała i pomogła nam wyposażyć salę porodową lepiej, niż
mogliśmy sobie wyobrażać – dodał.
– Co masz
na myśli? – zapytałam zaintrygowana. Niestety, rok w którym się
znajdowaliśmy raczej nie był daleko posunięty, jeśli chodzi o rozwój
medycyny. – Gabriel, no... – ponagliłam go.
– Przycisnęła
Michaela i zmusiła go do tego, żeby zorganizował nam trochę nowoczesnego
sprzętu – wyjaśnił z entuzjazmem. – Między innymi inkubator, gdyby
dzieciaki tego potrzebowały i jeszcze kilka drobiazgów, gdyby coś poszło
nie tak z tobą – dokończył; poznałam po głosie, że wolałby zdecydowanie, żeby
żaden z tych gadżetów się nie przydał.
– Raczej
będę potrafił to obsłużyć – zapewnił doktor. – Wszystko będzie w porządku,
tym bardziej przy takim zabezpieczeniu – dodał z entuzjazmem, nachylając
się żeby ucałować mnie w czoło. – Sama widzisz, że wszystko jest w porządku.
Poza tym coś ci pokażę – zaproponował nagle, wstając i wychodząc na
moment.
Wrócił ze
swoją lekarską torbą, kiedy zaś spojrzałam na nią nieco zaniepokojona,
uśmiechnął się do mnie uspokajająco i wyjął stetoskop. Myślałam, że będzie
chciał mnie dla pewności zbadać, ale się pomyliłam – to mnie podał fonendoskop,
kiedy zaś spojrzałam na niego zdezorientowana, z westchnieniem sam mi go
założył, chłodną końcówkę przykładając do mojego brzucha.
Momentalnie
zmartwiałam, słysząc mocne, miarowe bicie dwóch serduszek, które jednoznacznie
rozwiało moje obawy, jeśli chodziło o stan dzieci. Przez chwilę po prostu
słuchałam, a potem przeniosłam wzrok na Carlisle'a. To, czego
doświadczałam, poruszyło mnie równie mocno, co moment, w którym poczułam
emocję i obecność swoich dzieci.
– Słyszysz?
Musisz teraz jedynie leżeć i wszystko będzie dobrze – powiedział
spokojnie, a mnie nie pozostało nic innego, jak po prostu mu uwierzyć.
Dwa dni później czułam się
całkiem dobrze, ale nie wyrywałam się do wstawania – nikt i tak by mi nie
pozwolił. Nie mogłam nawet sama usiąść albo ruszyć się do łazienki. Gabriel z premedytacją
wykorzystywał mój stan, żeby nosić mnie na rękach i wyręczać we wszystkim,
co było w jego zasięgu.
Piłam
więcej krwi, niż zazwyczaj, żeby lepiej dochodzić do siebie i wzmocnić
dzieci. Carlisle właściwie nie odstępował mnie na krok, cały czas będąc w pobliżu,
tym bardziej, że trudno było mu określić w którym momencie zacznę rodzić.
Co gorsze, sam od dłuższego czasu nie polował, przez co ostatecznie nie
wytrzymałam i wręcz zażądałam, żeby wraz z Esme i Edwardem
wyszedł się posilić. Oczywiście napotkałam się z protestem, ale miałam
najlepszy z możliwych argumentów, których sam mi dostarczył – miałam
unikać stresujących sytuacji, więc ostatecznie mi uległ.
Tym razem
to Gabriel miał ze mną zostać – już nic nie zmusiłoby go, żeby zostawić mnie
pod opieką kogokolwiek innego. Isabeau również miała iść, żeby w razie
potrzeby posłużyć za pośrednika – gdybym gorzej się poczuła i potrzebna
byłaby interwencja lekarza, Gabriel miał podesłać jej telepatyczną myśl, a ona
miała już się postarać, żeby wszyscy jak najszybciej wrócili.
– Spokojnie,
braciszku. Tego nie da się spieprzyć – zapewniła go Beau z filmowym
uśmiechem, kiedy już mieli wychodzić.
Oczywiście
nie obyło się bez kilku rad, bo doktor nie był chętny mnie zostawiać. Gabriel
przypomniał mu, że przecież sam studiował medycynę i przez jakiś czas
pomagał mu w szpitalu, co Carlisle'a nieco uspokoiło. Stwierdził nawet, że
wydaję się być na tyle stabilna, że wcale nie zaszkodzi, jeśli Gabriel
przeniesie mnie do salonu, żebym cały czas nie leżała w jednym miejscu.
Kiedy w końcu
poszli, nawet się ucieszyłam. Mieliśmy z Gabrielem cały dzień dla siebie,
co mi odpowiadało, tym bardziej, że od momentu, w którym omal nie
straciliśmy dzieci, byłam cały czas pod obserwacją dziadka i nie mieliśmy
jakoś okazji, żeby pobyć sam na sam. Teraz zamierzałam to wykorzystać, ufnie
więc wtuliłam się w ukochanego, rozluźniając się, kiedy zaczął na gitarze
wygrywać mi znajome melodie.
Nie
planowałam tego, ale w którymś momencie po prostu zasnęłam. Właściwie nic
mi się nie śniło, a przynajmniej niczego takiego nie pamiętałam, kiedy
jednak otworzyłam oczy, jedno uporczywe wspomnienie nie dawało mi spokoju.
Wciąż leżałam w salonie, Gabriel zaś chyba wyszedł do kuchni – wyczuwałam
go stamtąd – szybko więc doszłam do siebie; rozbudzona, ułożyłam się wygodniej,
próbując zmusić swój nieco zmroczony umysł do współpracy.
Resztki snu
przybrały na ostrości, a ja poczułam, jak ogarnia mnie radość. Tak, jednak
śniłam! Tym razem znów przyszła do mnie Alessia – pierwszy raz od kilku dni, co
chyba znaczyło, że również czuła się lepiej. A najlepsze w tym
wszystkim było to, że tym razem nie była sama!
W tamtym
śnie, stanęła przede mną z uroczym uśmiechem, trzymając sobie rączki za
plecami. Kiedy z radością przybliżyłam się, żeby ją przytulić, tuż zza
niej wyjrzał toczny chłopczyk, którego mocno trzymała za rękę. Tym razem
wiedziałam, że to nie jest zwykły sen, dlatego od razu zrozumiałam, że mała
była na tyle silna, że udało jej się przyprowadzić Damiena, tak jak czasami
Gabriel zabierał w świat fantazji mnie. Mogłam przytulic ich oboje i właśnie
wtedy się obudziłam.
Alessia
wdała się w Gabriela, Damien jednak był bardzo podobny do mnie. Miał
łagodne rysy twarzy, czekoladowe oczy (kolejne pokolenie przejęło je po Belli –
mama miała być dumna) i rudą czuprynkę. Byłam tak zachwycona i oszołomiona,
że nie zdołałam wypowiedzieć ani jednego słowa, czego trochę żałowałam, ale
liczyłam, że taka okazja jeszcze się pojawi.
Czule
pogłaskałam dłońmi brzuch. Moje maleństwa! Kiedy je zobaczyłam, dopiero wtedy
naprawdę poczułam się pewnie. Skoro Alessia zdołała się pojawić, już nic nie
mogło im grozić.
Z uśmiechem
odczekałam jeszcze chwilę, napawając się tym, co zobaczyłam we śnie, po czym
zdecydowałam się podzielić tym z Gabrielem. Po zapachu, który czułam z kuchni
wiedziałam, że ukochany właśnie zajęty jest przygotowywaniem czegoś smacznego
do jedzenia dla siebie i dla mnie, byłam jednak zbyt przejęta, żeby
cierpliwie czekać na jego powrót. Ja musiałam mu wszystko opowiedzieć już.
Otworzyłam
usta, żeby go zawołać, kiedy nagle poczułam oszałamiający ból w podbrzuszu.
Zgięłam się wpół, mocno trzymając za brzuch i ledwo łapiąc oddech, to
jednak nie był koniec – kolejne uderzenie ze środka sprawiło, że miałam
wrażenie, że zaraz pęknie mi kręgosłup albo coś rozerwie mnie od środka.
– Gabriel! –
zawyłam, chociaż zdecydowanie nie w tym celu, co pierwotnie planowałam;
ciężko dyszałam, próbując powstrzymać się przed tym, żeby nie zacząć krzyczeć i płakać
z bólu.
Chłopak
wpadł do salonu tak gwałtownie, że omal nie potknął się o własne nogi. W ułamku
sekundy znalazł się przy mnie.
– Co się
dzieje? – zapytał. – Oddychaj. Co się dzieje, mi amore? – zapytał
zdenerwowany.
– Boli... –
załkałam i jakby na potwierdzenie swoich słów, wrzasnęłam, kiedy poczułam
silniejszy niż wcześniejsze uderzenia skurcz. – Chyba... Chyba się zaczyna – uświadomiłam
sobie nagle, całkowicie oszołomiona tym odkryciem.
Gabriel
wyglądał, jakby miał zaraz z wrażenia zemdleć, szybko jednak wziął się w garść.
Nie zastanawiając się ani chwili, momentalnie porwał mnie na ręce i biegiem
ruszył w stronę schodów.
Gabriel ma lekkie problemy z zachowaniem świadomości przy porodzie... hmm, to chyba większy problem xd cóż, Nessi, przepraszam cię, ale mam wiadomość z lekka dupną. Damien nie jest podobny do ciebie tylko do tego starego zgreda, ojca prawiczka, niepokalane poczucie, te sprawy, podobno zdarzyło się tylko raz xd przykro mi, u ciebie może rude włoski są słodkie, ale u niego... no nie no xd Edek v2. Przepraszam, dobranoc
OdpowiedzUsuń