30 stycznia 2013

Pięć

Isabeau
Isabeau krążyła niespokojnie. Wyjątkowo brak grawitacji zaczynał jej ciążyć, zamiast uspokajać. W tej sytuacji czułaby się zdecydowanie lepiej, gdyby mogła dotknąć stopami czegoś stabilnego i móc normalnie chodzić, zamiast unosić się lekko, wśród migocących gwiazd, uosabiających duszkę każdej istoty, która w tej chwili spała. Jak mogła skupić się na problemie, skoro lewitując jednocześnie miała wrażenie, jakby żaden nie istniał?
Spojrzała ponownie na aurę snów Gabriela, po czym powoli wypuściła powietrze z płuc. Skoro mogła ją zobaczyć, to znaczy, że jej brat był nieprzytomny. A miała pewność, że zdecydowanie zbyt długo nie wracał do domu, dlatego fakt, że miał kłopoty był oczywisty, jak dodać dwa do dwóch. Nie powinno ją to niby dziwić, bo samo nazwisko – Licavoli – niestety było niemal równoznaczne z tym, że bardzo łatwo było się w coś wplątać, ale mimo wszystko to był Gabriel. W ostatnim czasie nabrał do wszystkiego dystansu i rozsądku, a to znaczyło, że stało się coś złego.
Obejrzała się, ale na całe szczęście nie dostrzegła Alessi. Mała pewnie bawiła się gdzieś indziej albo spróbowała wnikać w cudze sny, żeby przekonać się, jak cały ten świat funkcjonuje. Oczywiście Isabeau powinna jej pilnować, bo nigdy nie wiadomo, co siedzi w cudzej głowie, ale sny nie mogły zrobić Ali krzywdy, a Beau musiała teraz zająć się zdecydowanie ważniejszą sprawą, związaną na dodatek z ojcem dziewczynki.
Rozejrzała się raz jeszcze, żeby mieć pewność, po czym w końcu zanurzyła się w biało-złocisty blask aury snu Gabriela. Wszystko zawirowało i gwiazdy zniknęły, Isabeau zaś znalazła się pośrodku znajomej już nicości – w końcu najpierw to pokazała Alessi, zanim ukształtowały coś konkretnego, jak na przykład gwiazdy. Z tym, że w snach Gabriela nie było niczego i właśnie ta porażająca pustka najbardziej ją zaniepokoiła.
Gabriel?, wysłała myśl w przestrzeń, po czym zamarła, oczekując odpowiedzieć. Niestety, nic nie zamąciło ciszy. Gabrielu Licavoli!, ponowiła próbę, tym razem zdecydowanie głośniej i pewniej. Jej myśl przecięła ciemność niczym złocista smuga mocy, w tym świecie niemal namacalna i lśniąca tak bardzo, że byłaby w stanie rozproszyć ciemność.
Przez moment bała się, że znów nie otrzyma odpowiedzi, wtedy jednak wyczuła poruszenie w ciemności. Zamarła i zaraz odetchnęła z ulgą, kiedy wyczuła obecność Gabriela, bardzo słabą i jakby wciąż zanikającą, ale przynajmniej namacalną. Wyglądało to trochę tak, jakby jej brat jakimś cudem zasnął we własnym śnie; nie wiedziała, co o tym myśleć.
Co? Co...? Głos był słaby i jakby zaspany, ale przynajmniej wiedziała, że Gabriel żyje. Wzdrygnął się nagle i w pełni rozbudził. Isabeau?, upewnił się, zaskoczony i wyraźnie zdezorientowany. Co się stało?, zapytał.
Ciebie mogłabym zapytać, odparła zdenerwowana. Gabrielu, gdzie jesteś? Musisz mi powiedzieć, jeśli mam coś zrobić, przypomniała mu, nerwowo krążąc pośrodku nicości.
Byłaby spokojniejsza, gdyby mogła go zobaczyć, ale chyba był na to zbyt osłabiony, nie zamierzała więc nawet prosić. Nie mogła stracić kontaktu, który mieli, bowiem gdyby tak się stało, powstałby poważny problem. Seattle było ogromne i zanim udałoby jej się go znaleźć, kto wie, co mogłoby się wydarzyć. Gdyby nie umarł, mógłby zainteresować ludzi, a to byłoby niebezpieczne – ludzka medycyna była dla nich zagrożeniem, bo bez trudu by ich zdradziła.
Mimochodem pomyślała o Christopherze, który zupełnie automatycznie próbował przebić ją kawałkiem drewna, kiedy zorientował się, kim była. Ludzie być może nie uznawali już istnienia istot z legend, ale wciąż sporo pamiętali. Gdyby odkryli, że w ich społeczności wciąż żyją nieśmiertelni, prawdopodobnie wywiązałaby się prawdziwa wojna. Wtedy nawet Volturi nie zapanowaliby nad piekłem, które by się rozpętało.
Nie wspominając już o tym, że jej brata – w najlepszym wypadku – po prostu by zabili. Gorzej, gdyby został wykorzystany do czegoś w stylu ciekawego eksperymentu naukowego, mającego pomóc ludziom ustalić z czym mają do czynienia. A niech to... Zdecydowanie musiała szybko go znaleźć, perspektywy bowiem były przerażające, a ludzie okrutni.
Czuła, że on wychwytuje każdą jej myśl i spogląda na nią z lekkim rozbawieniem, ale to miał być na ukrycie niepokoju, który sam odczuwał. Gabriel nigdy nie przyznałby się jej, że się boi – był na to zbyt dumny – ale Isabeau znała go na tyle dobrze, żeby wiedzieć swoje. Zdawał sobie sprawę z tego, co może się stać i to wcale nie sprawiało, że czuł się spokojny.
Powiem ci, jeśli nie zabierzesz nikogo ze sobą, oznajmił w końcu, wyrywając ją z zamyślenia. Nie chcę, żeby Renesmee się martwiła, wyjaśnił, co nieco ją zirytowało, bo Nessie sama miała go chcieć zabić za to, że cokolwiek przed nią zataił. To moja sprawa, w co się pakuję. Może się na mnie i złościć, ale nie pozwól, żeby się denerwowała. Poza tym lepiej będzie, jeśli zostanie z dziećmi, dodał i to zaskakująco silnym, nieznoszącym sprzeciwu głosem. Tak swoją drogą, co tutaj właściwie robisz, Isabeau?, zapytał nagle, podejrzliwie.
Zamiast pleść trzy po trzy, powiedz mi w końcu, gdzie mam cię szukać, przerwała zniecierpliwiona, nie zamierzając mu się teraz spowiadać. Musiała znaleźć Alessię, wyciągnąć ją ze świata snów i dopilnować żeby coś zjadła, po czym szybko wymknąć się z domu, by odnaleźć Gabriela. Chyba samo to było wystarczająco skomplikowany i mogła sobie darować spowiadanie z każdego kroku, który podejmowała, prawda?
Gabriel westchnął, ale przynajmniej nie próbował wnikać w jej myśli – a może po prostu był na to za słaby, kto wie. Tak czy inaczej, poczuła odrobinę satysfakcji, kiedy przekonała się, że jej brat dał za wygraną.
Co z Renesmee?, zapytał, żeby tylko przestała triumfować. Wydał jej się zmęczony i zaczęła podejrzewać, że rozmowa z nią kosztuje go sporo wysiłku.
Nic nie powiem, obiecała pośpiesznie, chcąc jak najszybciej zacząć działać. W tym momencie istotne było, żeby go znalazła i mogła nawet przystać na tak głupi warunek, jak zatajenie całej sytuacji przed jego dziewczyną.
Odetchnął, a potem podsunął jej wspomnienie miejsca, w którym się znajdował – przynajmniej w momencie, kiedy był jeszcze przytomnym. Nie była pewna, czy świadomie, czy nie, ale pokazał jej jeszcze swoje spotkanie z Drakie'm. Isabeau zesztywniała, kiedy zobaczyła twarz pół-wampira, ale zmusiła się do zachowania obojętności. Fakt, że Gabriel był rozkojarzony i przez to niezbyt wnikliwy, jeśli chodziło o jej emocje i zachowania, sporo ułatwiał.
Czego Drake od ciebie chciał?, zdenerwowała się. Przynajmniej miała dobre usprawiedliwienie dla targających nią emocji. Gabriel jak nic miał pomyśleć, że jest wzburzona wyłącznie ich walką, a nie również czymś innym.
Sam nie wiem. Możliwe, że faktycznie niczego, przyznał niechętnie, po czym westchnął. Może i mogłem go nie prowokować, ale skąd mogłem wiedzieć, że jest aż tak silny? Sam nie jestem pewien, kiedy znalazł się za mną i mi przyłożył, przyznał, wyraźnie zażenowany tym, że ktokolwiek był w stanie go wykiwać.
Nie dodał oczywiście, że Drake najprawdopodobniej również wykorzystał jego energię, żeby się wzmocnić, ale Isabeau i tak to czuła. Gdyby chodziło o samą utratę przytomności, nawet by się nie martwiła – jej bratu czasami porządnie przyłożyć naprawdę było trzeba i sama miała ochotę to zrobić. Ale zwykłe uderzenie nie osłabia do tego stopnia.
Gabriel potrzebował krwi i energii – dlatego nie chciał pozwolić, żeby Isabeau zabrała ze sobą Renesmee. Wciąż obiecywał sobie, że nie będzie pozwalał dziewczynie się narażać, kiedy w takich wypadkach zaczynała wyrywać się do tego, żeby go karmić. Isabeau doskonale rozumiała pobudki brata, chociaż jednocześnie sądziła, że krew i energia Renesmee są dla niego niczym paliwo rakietowe. Niestety, najwyraźniej musieli poradzić sobie inaczej.
Mojej krwi też nie weźmie, pomyślała mimochodem i nagle uświadomiła sobie, że przypadkiem udostępniła mu tę myśl.
Wyczuła jego wzbudzenie, a chwilę później coś podobnego do chichotu.
Oczywiście, że nie, potwierdził zdecydowanym tonem, który musiał go kosztować całkiem dużo zaoszczędzonej energii. Poczuła się trochę winna, że przez nią dodatkowo się męczył, ale przecież sam był sobie winny – gdyby tylko nie był taki uparty i honorowy, prawdopodobnie już dawno byłaby w drodze do Seattle. Albo w ogóle nie potrzebowałby ratunku, bo nie zdenerwowałby się na tego ”Gabrysia”, którego – nawiasem mówiąc – musiała sama kiedyś w kłótni wykorzystać.
Uśmiechnęła się nieco złośliwie, a raczej sprawiła, że wyczuł w jakim jest nastroju. Wiedziała już wszystko, co chciała, dlatego mogła pozwolić sobie na szczerość.
Obawiam się, braciszku, że w kwestii picia mojej krwi nie będziesz miał większego wyboru, stwierdziła, a potem zostawiła go samego, zanim zdążyłby cokolwiek odpowiedzieć.

Wyrwanie się ze snu przyszło jej bardzo łatwo. Wyciągnięcie Alessi z transu też, bo mała nie była wprawioną telepatką i całkowicie poddała się żądaniom Isabeau. Kiedy się ocknęła, przez moment leżała mrugając nieprzytomnie, po czym niepewnie spojrzała na ciotkę. Pomiędzy jej brwiami pojawiła się pionowa kreska.
– Dlaczego musiałyśmy wyjść? – zapytała, a Isabeau doświadczyła niedorzecznego przeczucia, że Alessia wie, że coś jest nie tak. Nie może, powiedziała sobie stanowczo, zachowując neutralny wyraz twarzy. – Coś źle zrobiłam?
Drugie pytanie bratanicy ją rozczuliło. Maleńka sądziła, że to w niej leży problem? Omal nie roześmiała się z ulgi, kiedy upewniła się, że Alessia jest jak najbardziej nieświadoma tego, co naprawdę się stało i nie musi nawet zbytnio jej okłamywać.
– Oczywiście, że to nie twoja wina, księżniczko – zapewniła ją, uśmiechając się. – Po prostu muszę na chwilę wyjść, a ty będziesz miała sporo czasu, żeby to poćwiczyć wieczorem. Poproś rodziców, a na pewno pójdą z tobą – zaproponowała, niejako robiąc Gabrielowi przysługę, bo już pokazała jego córce, czego ma się spodziewać.
Alessi ulżyło. Pokiwała główką, po czym usiadła i lekko zsunęła się z łóżka. Isabeau zauważyła, że w pierwszym momencie nieznacznie się zachwiała, wciąż pod wpływem snu, ale szybko wróciła do siebie i pewnie stanęła na nogach.
– A dokąd idziesz? – zapytała nagle, zadając ostatnie pytanie, które Isabeau w tym momencie chciała usłyszeć. Ciemne oczy obserwowały ją uważnie, równie czujne, co w takich przypadkach oczy Gabriela; to jak nic była jego córka.
– Jestem trochę zmęczona – skłamała na poczekaniu, unosząc obie ręce, żeby mała dobrze zobaczyła opatrunki na nadgarstkach. – Muszę zapolować, a wtedy szybciej dojdę do siebie – wyjaśniła, bo w jakiś stopniu chyba właśnie taka była prawda.
Alessia nie miała żadnych zastrzeżeń do takich wyjaśnień; uśmiechnęła się jedynie, po czym wyszła z pokoju. Isabeau usłyszała jej kroki, kiedy zbiegła ze schodów i zaraz podekscytowanym głosem zaczęła opowiadać Cullenom i bratu, czego właśnie doświadczyła. Wszyscy byli nią tak podekscytowani, że podjęcie przez Beau jakichkolwiek kroków miało być dziecinne proste.
Pięć minut później biegła już z zawrotną prędkością przez las, kierując się w stronę Seattle. Przed wyjściem podesłała jeszcze Renesmee myśl, żeby nakarmiła Alessię; wszyscy pamiętali, jak mała omal nie umarła przed zbyt częste używanie mocny, bo długo nie wpadli na to, że dziewczynka podobnie jak jej ojciec, potrzebuje uzupełniać zasoby energii z zewnątrz. Teraz musieli pilnować, żeby podobna sytuacja więcej nie miała miejsca.
Po drodze uświadomiła sobie, że faktycznie musi zapolować – i to nie na ludzi, ale... na zwierzęta. Kiedy wychwyciła słodki zapach krwi, która okazała się należeć do jelenia, dosłowni wpadła w amok i zanim się obejrzała, kończyła już pozbawiać krwi to właśnie zwierzę. Wcześniej ze dwa razy spróbowała tego sposobu żywienia się, ale zupełnie nie przypadł jej do gustu, dlatego to nagłe pragnienie zwierzęcej krwi całkowicie wytrąciło ją z równowagi.
Zachcianki są czymś normalnym..., pomyślała oszołomiona, kiedy już odsunęła się od martwego truchła. Machinalnie położyła dłonie na brzuchu, po czym zamarła, kiedy wyczuła nieznaczny ruch, coś jakby podziękowanie. Momentalnie opuściła dłonie i ruszyła w dalszą drogę, starając się nie zadręczać tym, co powinna w obecnej sytuacji zrobić. Ukrywanie prawdy miało się okazać wkrótce niemożliwe – już teraz miała wrażenie, że nieznacznie przytyła.
Ale nikt nie mógł się dowiedzieć. Nie dlatego, że podobnie jak Renesmee czuła potrzebę chronienia rozwijającej się w niej istoty do tego stopnia, żeby bać się każdego, kto spróbuje jej tknąć, ale dla własnego komfortu psychicznego. Nie mogła powiedzieć, że czuje obrzydzenie do tego, co miała w środku, bo to byłoby kłamstwem, ale istniało wiele powodów, dla którym jej stan musiał pozostać tajemnicą. Gabriel dostałby szału, nie on jeden zresztą, poza tym, jeśli Drake był w okolicy...
Nie, nie mogła teraz o tym myśleć. W tym momencie liczył się wyłącznie jej brat, a o tym, co robić, mogła pomyśleć później.
Dotarcie do Seattle i odnalezienie właściwego miejsca zajęło jej niemal godzinę. Czuła się okropnie, tak zwlekając, ale nie mogła poruszać się szybciej, żeby nie ściągnąć na siebie czyjej uwagi. I to nie tylko ludzi, ale i telepatów, którzy przecież mogli być w pobliżu. Najbardziej oczywiście obawiała się wpaść na Drake'a, ale – dzięki łaskawości bogini – los zaoszczędził jej spotkania z nim.
Kiedy dotarła na miejsce, nie było nikogo. Przez moment nasłuchiwała, po czym wysłała krótką myśl i odetchnęła, kiedy w odpowiedzi wyczuła słabą aurę Gabriela. Na całe szczęście Drake zostawił go w jakimś niedostępnym dla ludzkiego oka miejscu, nieprzytomnego, ale jak najbardziej żywego. Nie była pewna, co pół-wampirem kierowało, kiedy postanowił ukryć ciało – rozsądek czy może resztki jakichś ludzkich odruchów – ale nie zamierzała tego roztrząsać.
Momentalnie upadła na kolana przy bratu, po czym nachyliła się nad nim. Gdyby nie była pół-wampirem, prawdopodobnie nie usłyszałaby jego oddechu ani nie dostrzegła delikatnie unoszącej się klatki piersiowej, teraz jednak miała przynajmniej pewność, że Gabriel żyje. A dzięki wcześniejszej rozmowie w jego śnie, wiedziała, czego potrzebuje.
– Mówiłam, że nie będziesz miał nic do powiedzenia – szepnęła do samej siebie, wyjmując z kieszeni składany noży, który celowo ze sobą zabrała.
Wyciągnęła przed siebie lewą rękę, po czym pośpiesznie rozplątała bandaż, który krępował jej nadgarstek. Rana po szkle nie wyglądała znów tak kiepsko – trochę sama zdołała ja zaleczyć, przede wszystkim jednak musiała przyznać, że zawdzięczała swój stan Carlisle'owi. Może przestanie być dla niego złośliwa... przez jakiś czas. Poza tym wielka szkoda, że teraz musiała rozcięcie na nowo otworzyć, ale co innego mogła zrobić?
Przycisnęła ostrze noża do skóry, po czym wykonała szybkie, precyzyjne nacięcie, którego z pewnością nie powstydziłby się żaden chirurg. Zabolało bardziej niż zwykle, ale ważniejsze było to, że z rany momentalnie popłynęła gęsta krew. Isabeau przez moment się jej przypatrywała, po czym – kiedy pierwsze cenne krople spłynęły z jej ręki i spadły na ziemię – pośpiesznie podsunęła nadgarstek do lekko rozchylonych ust brata.
Był nieprzytomny, więc naturalnie nie zareagował, nie musiał jednak. Krew spłynęła do jego gardła i po pewnym czasie zupełnie machinalnie ją przełknął. Dalej wszystko potoczyło się tak, jak Isabeau przewidziała – wzmocniony pierwszym łyskiem, ocucił się trochę i momentalnie przyssał się do jej nadgarstka, żeby wypić więcej.
Minęło kilka minut, zanim udało mu się dojść do siebie. Obserwowała jego aurę i z ulgą zauważyła, że jej blask nabrał mocy, poza tym Gabriel nie był już tak chorobliwie blady. W końcu zatrzepotał powiekami i ich oczy się spotkały – czarne niczym kosmiczne dziury tęczówki, zdolne pochłonąć ludzką duszę oraz głębokie błękitne oczy, barwy zamarzniętej wody.
Momentalnie odzyskał przytomność i się od niej odsunął.
– A niech cię, Isabeau – westchnął, siłą zmuszając się, żeby przestać wpatrywać się w ranę na jej nadgarstku, a raczej na wciąż spływającą krew. W zamyśleniu oblizał wargi, żeby pozbyć się resztek kuszącego płynu. – Prosiłem przecież... No, ale dziękuję ci – zreflektował się, całkowicie zaskakując ją swoimi słowami.
– Ja... – Poczuła się speszona. Gabriel rzadko dziękował, a i ona nie przywykła do tego, żeby czuć wdzięczność, nawet własnego rodzeństwa. – Nie ma sprawy, braciszku – powiedziała w końcu, po czym przeciągnęła językiem po rozcięciu, żeby zatamować krew, ale jej się nie udało. Znów miała problem z ujarzmieniem mocy.
Gabriel to zauważył. Zmarszczył brwi, ale o nic nie spytał. Po prostu przysunął się do niej, po czym ujął jej rękę i sam zamknął ranę. Skinęła mu głową i chciała wyrwać dłoń z jego uścisku, ale jej nie pozwolił; delikatnie gładził kciukiem nacięcia na jej skórze – nie tylko to świeże, ale i po odłamkach lustra – po chwili zaś wziął zwinięty niedbale na jej kolanach bandaż i starannie owinął go wokół jej nadgarstka, żeby go opatrzyć.
– Moim zdaniem i tak powinnaś w domu założyć nowy – doradził jej cicho.
Unikała spoglądania mu w oczy, ale i tak wiedziała, że jej się przygląda, dlatego skinęła głową.
– Poproszę doktorka, skoro tak uważasz. Dzięki – rzuciła pośpiesznie. – No proszę, Gabrielu. Kilka razy pomagałeś w szpitalu i nagle okazujesz się takim znawcą? – zapytała, próbując rzucić coś złośliwego, żeby rozluźnić atmosferę, ale wyszło jej to marnie.
– Nie potrzeba ani studiów, ani praktyk, żeby to wiedzieć – odpowiedział spokojnie, nie zamierzając dać się sprowokować. – Gdybyś zapytała mnie o to wiek wcześniej, powiedziałbym ci to samo. Z tym, że wiek wcześniej nie martwiłem się o to, że mogę stracić którąkolwiek ze swoich sióstr, a teraz martwię się o was obie – westchnął.
– Niepotrzebnie – uspokoiła go natychmiast, a potem w końcu na niego spojrzała. Wysiliła się na blady uśmiech, który chyba wyszedł jej dość dobrze, bo Gabriel go odwzajemnił. – Nie wiem, co będzie z Laylą, ale mnie nie straciłeś. Zobaczysz, za miesiąc będziesz żałował, że jednak coś mi się nie stało – zapowiedziała i uśmiechnęła się jeszcze szerzej, tym razem drapieżnie, odsłaniając wszystkie swoje równe, idealnie białe zęby.
– Z pewnością – zgodził się.
A potem zrobił coś na co nie pozwalał sobie dawno – podniósł się nieco i musnął wargami jej policzek. Spojrzała na niego zaskoczona, czując jak coś skręca jej się w żołądku. Momentalnie pomyślała nie tylko o swojej małej tajemnicy, ale i wizji śmierci, która brutalnie przypomniała jej o tym, że w tym momencie najprawdopodobniej brutalnie Gabriela okłamała.
– Coś nie tak? – zmartwił się, widząc jej minę. – Wybacz, Beau. Nie mogłem się powstrzymać – zreflektował się, przekonany, że obruszyła się tak z powodu czułości, którą nagle jej okazał.
Pokręciła głową.
– Myślałam nad tym, czego mógł tutaj szukać Drake, Gabrysiu – wyjaśniła, kładąc celowy nacisk na ostatnie słowo.
Warknął zaczepnie, po czym uśmiechnął się.
– Wiesz co? Masz rację – przyznał. – Już żałuję, że jesteś cała – oznajmił, oczywiście się z niej naigrawając. – Lepiej wracajmy, zanim zdecyduję się wykorzystać sytuację i miejsce, żeby samemu cię uciszyć – dodał, powoli się podnosząc. – Poza tym obawiam się, że reszta wkrótce zacznie się martwić – dodał już poważniej, obserwując pozycję skrytego za gęstymi chmurami słońca.
Machinalnie pomogła mu stanąć na nogi, udając przy tym, że jego żarty go bawią. W normalnym wypadku jak najbardziej by tak było i jeszcze by się odgryzała, inscenizując jedną z ich nieprawdziwych kłótni, ale tym razem nie miała na to nastroju. Pogrążona we własnych myślach, analizowała dokładnie każde jego słowo i nie mogła się uwolnić od jednej myśli, która prześladowała ją niczym cień.
Lepiej, żeby tak było. Żebyś miał mnie dość, zanim umrę, Gabrielu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa