Isabeau
Isabeau krążyła niespokojnie.
Wyjątkowo brak grawitacji zaczynał jej ciążyć, zamiast uspokajać. W tej
sytuacji czułaby się zdecydowanie lepiej, gdyby mogła dotknąć stopami czegoś
stabilnego i móc normalnie chodzić, zamiast unosić się lekko, wśród
migocących gwiazd, uosabiających duszkę każdej istoty, która w tej chwili
spała. Jak mogła skupić się na problemie, skoro lewitując jednocześnie miała
wrażenie, jakby żaden nie istniał?
Spojrzała
ponownie na aurę snów Gabriela, po czym powoli wypuściła powietrze z płuc.
Skoro mogła ją zobaczyć, to znaczy, że jej brat był nieprzytomny. A miała
pewność, że zdecydowanie zbyt długo nie wracał do domu, dlatego fakt, że miał
kłopoty był oczywisty, jak dodać dwa do dwóch. Nie powinno ją to niby dziwić,
bo samo nazwisko – Licavoli – niestety było niemal równoznaczne z tym, że
bardzo łatwo było się w coś wplątać, ale mimo wszystko to był Gabriel. W ostatnim
czasie nabrał do wszystkiego dystansu i rozsądku, a to znaczyło, że
stało się coś złego.
Obejrzała
się, ale na całe szczęście nie dostrzegła Alessi. Mała pewnie bawiła się gdzieś
indziej albo spróbowała wnikać w cudze sny, żeby przekonać się, jak cały
ten świat funkcjonuje. Oczywiście Isabeau powinna jej pilnować, bo nigdy nie
wiadomo, co siedzi w cudzej głowie, ale sny nie mogły zrobić Ali krzywdy, a Beau
musiała teraz zająć się zdecydowanie ważniejszą sprawą, związaną na dodatek z ojcem
dziewczynki.
Rozejrzała
się raz jeszcze, żeby mieć pewność, po czym w końcu zanurzyła się w biało-złocisty
blask aury snu Gabriela. Wszystko zawirowało i gwiazdy zniknęły, Isabeau
zaś znalazła się pośrodku znajomej już nicości – w końcu najpierw to
pokazała Alessi, zanim ukształtowały coś konkretnego, jak na przykład gwiazdy. Z tym,
że w snach Gabriela nie było niczego i właśnie ta porażająca pustka
najbardziej ją zaniepokoiła.
Gabriel?,
wysłała myśl w przestrzeń, po czym zamarła, oczekując odpowiedzieć.
Niestety, nic nie zamąciło ciszy. Gabrielu Licavoli!, ponowiła
próbę, tym razem zdecydowanie głośniej i pewniej. Jej myśl przecięła
ciemność niczym złocista smuga mocy, w tym świecie niemal namacalna i lśniąca
tak bardzo, że byłaby w stanie rozproszyć ciemność.
Przez
moment bała się, że znów nie otrzyma odpowiedzi, wtedy jednak wyczuła
poruszenie w ciemności. Zamarła i zaraz odetchnęła z ulgą, kiedy
wyczuła obecność Gabriela, bardzo słabą i jakby wciąż zanikającą, ale
przynajmniej namacalną. Wyglądało to trochę tak, jakby jej brat jakimś cudem
zasnął we własnym śnie; nie wiedziała, co o tym myśleć.
Co?
Co...? Głos był słaby i jakby zaspany, ale przynajmniej
wiedziała, że Gabriel żyje. Wzdrygnął się nagle i w pełni
rozbudził. Isabeau?, upewnił się, zaskoczony i wyraźnie
zdezorientowany. Co się stało?, zapytał.
Ciebie
mogłabym zapytać, odparła zdenerwowana. Gabrielu, gdzie jesteś?
Musisz mi powiedzieć, jeśli mam coś zrobić, przypomniała mu, nerwowo krążąc
pośrodku nicości.
Byłaby
spokojniejsza, gdyby mogła go zobaczyć, ale chyba był na to zbyt osłabiony, nie
zamierzała więc nawet prosić. Nie mogła stracić kontaktu, który mieli, bowiem
gdyby tak się stało, powstałby poważny problem. Seattle było ogromne i zanim
udałoby jej się go znaleźć, kto wie, co mogłoby się wydarzyć. Gdyby nie umarł,
mógłby zainteresować ludzi, a to byłoby niebezpieczne – ludzka medycyna
była dla nich zagrożeniem, bo bez trudu by ich zdradziła.
Mimochodem
pomyślała o Christopherze, który zupełnie automatycznie próbował przebić
ją kawałkiem drewna, kiedy zorientował się, kim była. Ludzie być może nie
uznawali już istnienia istot z legend, ale wciąż sporo pamiętali. Gdyby
odkryli, że w ich społeczności wciąż żyją nieśmiertelni, prawdopodobnie
wywiązałaby się prawdziwa wojna. Wtedy nawet Volturi nie zapanowaliby nad
piekłem, które by się rozpętało.
Nie
wspominając już o tym, że jej brata – w najlepszym wypadku – po
prostu by zabili. Gorzej, gdyby został wykorzystany do czegoś w stylu
ciekawego eksperymentu naukowego, mającego pomóc ludziom ustalić z czym
mają do czynienia. A niech to... Zdecydowanie musiała szybko go znaleźć,
perspektywy bowiem były przerażające, a ludzie okrutni.
Czuła, że
on wychwytuje każdą jej myśl i spogląda na nią z lekkim rozbawieniem,
ale to miał być na ukrycie niepokoju, który sam odczuwał. Gabriel nigdy nie
przyznałby się jej, że się boi – był na to zbyt dumny – ale Isabeau znała go na
tyle dobrze, żeby wiedzieć swoje. Zdawał sobie sprawę z tego, co może się
stać i to wcale nie sprawiało, że czuł się spokojny.
Powiem
ci, jeśli nie zabierzesz nikogo ze sobą, oznajmił w końcu, wyrywając
ją z zamyślenia. Nie chcę, żeby Renesmee się martwiła,
wyjaśnił, co nieco ją zirytowało, bo Nessie sama miała go chcieć zabić za to,
że cokolwiek przed nią zataił. To moja sprawa, w co się pakuję.
Może się na mnie i złościć, ale nie pozwól, żeby się denerwowała. Poza tym
lepiej będzie, jeśli zostanie z dziećmi, dodał i to zaskakująco
silnym, nieznoszącym sprzeciwu głosem. Tak swoją drogą, co tutaj
właściwie robisz, Isabeau?, zapytał nagle, podejrzliwie.
Zamiast
pleść trzy po trzy, powiedz mi w końcu, gdzie mam cię szukać,
przerwała zniecierpliwiona, nie zamierzając mu się teraz spowiadać. Musiała
znaleźć Alessię, wyciągnąć ją ze świata snów i dopilnować żeby coś zjadła,
po czym szybko wymknąć się z domu, by odnaleźć Gabriela. Chyba samo to
było wystarczająco skomplikowany i mogła sobie darować spowiadanie z każdego
kroku, który podejmowała, prawda?
Gabriel
westchnął, ale przynajmniej nie próbował wnikać w jej myśli – a może
po prostu był na to za słaby, kto wie. Tak czy inaczej, poczuła odrobinę
satysfakcji, kiedy przekonała się, że jej brat dał za wygraną.
Co z Renesmee?,
zapytał, żeby tylko przestała triumfować. Wydał jej się zmęczony i zaczęła
podejrzewać, że rozmowa z nią kosztuje go sporo wysiłku.
Nic nie
powiem, obiecała pośpiesznie, chcąc jak najszybciej zacząć działać. W tym
momencie istotne było, żeby go znalazła i mogła nawet przystać na tak
głupi warunek, jak zatajenie całej sytuacji przed jego dziewczyną.
Odetchnął, a potem
podsunął jej wspomnienie miejsca, w którym się znajdował – przynajmniej w momencie,
kiedy był jeszcze przytomnym. Nie była pewna, czy świadomie, czy nie, ale
pokazał jej jeszcze swoje spotkanie z Drakie'm. Isabeau zesztywniała,
kiedy zobaczyła twarz pół-wampira, ale zmusiła się do zachowania obojętności.
Fakt, że Gabriel był rozkojarzony i przez to niezbyt wnikliwy, jeśli
chodziło o jej emocje i zachowania, sporo ułatwiał.
Czego
Drake od ciebie chciał?, zdenerwowała się. Przynajmniej miała dobre
usprawiedliwienie dla targających nią emocji. Gabriel jak nic miał pomyśleć, że
jest wzburzona wyłącznie ich walką, a nie również czymś innym.
Sam nie
wiem. Możliwe, że faktycznie niczego, przyznał niechętnie, po czym
westchnął. Może
i mogłem go nie prowokować, ale skąd mogłem wiedzieć, że jest aż tak
silny? Sam nie jestem pewien, kiedy znalazł się za mną i mi przyłożył,
przyznał, wyraźnie zażenowany tym, że ktokolwiek był w stanie go wykiwać.
Nie dodał
oczywiście, że Drake najprawdopodobniej również wykorzystał jego energię, żeby
się wzmocnić, ale Isabeau i tak to czuła. Gdyby chodziło o samą
utratę przytomności, nawet by się nie martwiła – jej bratu czasami porządnie
przyłożyć naprawdę było trzeba i sama miała ochotę to zrobić. Ale zwykłe
uderzenie nie osłabia do tego stopnia.
Gabriel
potrzebował krwi i energii – dlatego nie chciał pozwolić, żeby Isabeau
zabrała ze sobą Renesmee. Wciąż obiecywał sobie, że nie będzie pozwalał
dziewczynie się narażać, kiedy w takich wypadkach zaczynała wyrywać się do
tego, żeby go karmić. Isabeau doskonale rozumiała pobudki brata, chociaż
jednocześnie sądziła, że krew i energia Renesmee są dla niego niczym
paliwo rakietowe. Niestety, najwyraźniej musieli poradzić sobie inaczej.
Mojej
krwi też nie weźmie, pomyślała mimochodem i nagle uświadomiła sobie,
że przypadkiem udostępniła mu tę myśl.
Wyczuła
jego wzbudzenie, a chwilę później coś podobnego do chichotu.
Oczywiście,
że nie, potwierdził zdecydowanym tonem, który musiał go kosztować całkiem
dużo zaoszczędzonej energii. Poczuła się trochę winna, że przez nią dodatkowo
się męczył, ale przecież sam był sobie winny – gdyby tylko nie był taki uparty i honorowy,
prawdopodobnie już dawno byłaby w drodze do Seattle. Albo w ogóle nie
potrzebowałby ratunku, bo nie zdenerwowałby się na tego ”Gabrysia”,
którego – nawiasem mówiąc – musiała sama kiedyś w kłótni wykorzystać.
Uśmiechnęła
się nieco złośliwie, a raczej sprawiła, że wyczuł w jakim jest
nastroju. Wiedziała już wszystko, co chciała, dlatego mogła pozwolić sobie na
szczerość.
Obawiam
się, braciszku, że w kwestii picia mojej krwi nie będziesz miał większego
wyboru, stwierdziła, a potem zostawiła go samego, zanim zdążyłby
cokolwiek odpowiedzieć.
Wyrwanie się ze snu przyszło
jej bardzo łatwo. Wyciągnięcie Alessi z transu też, bo mała nie była
wprawioną telepatką i całkowicie poddała się żądaniom Isabeau. Kiedy się
ocknęła, przez moment leżała mrugając nieprzytomnie, po czym niepewnie
spojrzała na ciotkę. Pomiędzy jej brwiami pojawiła się pionowa kreska.
– Dlaczego
musiałyśmy wyjść? – zapytała, a Isabeau doświadczyła niedorzecznego
przeczucia, że Alessia wie, że coś jest nie tak. Nie może,
powiedziała sobie stanowczo, zachowując neutralny wyraz twarzy. – Coś źle
zrobiłam?
Drugie
pytanie bratanicy ją rozczuliło. Maleńka sądziła, że to w niej leży
problem? Omal nie roześmiała się z ulgi, kiedy upewniła się, że Alessia
jest jak najbardziej nieświadoma tego, co naprawdę się stało i nie musi
nawet zbytnio jej okłamywać.
– Oczywiście,
że to nie twoja wina, księżniczko – zapewniła ją, uśmiechając się. – Po prostu
muszę na chwilę wyjść, a ty będziesz miała sporo czasu, żeby to poćwiczyć
wieczorem. Poproś rodziców, a na pewno pójdą z tobą – zaproponowała,
niejako robiąc Gabrielowi przysługę, bo już pokazała jego córce, czego ma się
spodziewać.
Alessi
ulżyło. Pokiwała główką, po czym usiadła i lekko zsunęła się z łóżka.
Isabeau zauważyła, że w pierwszym momencie nieznacznie się zachwiała,
wciąż pod wpływem snu, ale szybko wróciła do siebie i pewnie stanęła na
nogach.
– A dokąd
idziesz? – zapytała nagle, zadając ostatnie pytanie, które Isabeau w tym
momencie chciała usłyszeć. Ciemne oczy obserwowały ją uważnie, równie czujne,
co w takich przypadkach oczy Gabriela; to jak nic była jego córka.
– Jestem
trochę zmęczona – skłamała na poczekaniu, unosząc obie ręce, żeby mała dobrze
zobaczyła opatrunki na nadgarstkach. – Muszę zapolować, a wtedy szybciej
dojdę do siebie – wyjaśniła, bo w jakiś stopniu chyba właśnie taka była
prawda.
Alessia nie
miała żadnych zastrzeżeń do takich wyjaśnień; uśmiechnęła się jedynie, po czym
wyszła z pokoju. Isabeau usłyszała jej kroki, kiedy zbiegła ze schodów i zaraz
podekscytowanym głosem zaczęła opowiadać Cullenom i bratu, czego właśnie
doświadczyła. Wszyscy byli nią tak podekscytowani, że podjęcie przez Beau
jakichkolwiek kroków miało być dziecinne proste.
Pięć minut
później biegła już z zawrotną prędkością przez las, kierując się w stronę
Seattle. Przed wyjściem podesłała jeszcze Renesmee myśl, żeby nakarmiła Alessię;
wszyscy pamiętali, jak mała omal nie umarła przed zbyt częste używanie mocny,
bo długo nie wpadli na to, że dziewczynka podobnie jak jej ojciec, potrzebuje
uzupełniać zasoby energii z zewnątrz. Teraz musieli pilnować, żeby podobna
sytuacja więcej nie miała miejsca.
Po drodze
uświadomiła sobie, że faktycznie musi zapolować – i to nie na ludzi,
ale... na zwierzęta. Kiedy wychwyciła słodki zapach krwi, która okazała się
należeć do jelenia, dosłowni wpadła w amok i zanim się obejrzała,
kończyła już pozbawiać krwi to właśnie zwierzę. Wcześniej ze dwa razy
spróbowała tego sposobu żywienia się, ale zupełnie nie przypadł jej do gustu,
dlatego to nagłe pragnienie zwierzęcej krwi całkowicie wytrąciło ją z równowagi.
Zachcianki
są czymś normalnym..., pomyślała oszołomiona, kiedy już odsunęła się od
martwego truchła. Machinalnie położyła dłonie na brzuchu, po czym zamarła,
kiedy wyczuła nieznaczny ruch, coś jakby podziękowanie. Momentalnie opuściła
dłonie i ruszyła w dalszą drogę, starając się nie zadręczać tym, co powinna
w obecnej sytuacji zrobić. Ukrywanie prawdy miało się okazać wkrótce
niemożliwe – już teraz miała wrażenie, że nieznacznie przytyła.
Ale nikt
nie mógł się dowiedzieć. Nie dlatego, że podobnie jak Renesmee czuła potrzebę
chronienia rozwijającej się w niej istoty do tego stopnia, żeby bać się
każdego, kto spróbuje jej tknąć, ale dla własnego komfortu psychicznego. Nie
mogła powiedzieć, że czuje obrzydzenie do tego, co miała w środku, bo to
byłoby kłamstwem, ale istniało wiele powodów, dla którym jej stan musiał
pozostać tajemnicą. Gabriel dostałby szału, nie on jeden zresztą, poza tym,
jeśli Drake był w okolicy...
Nie, nie
mogła teraz o tym myśleć. W tym momencie liczył się wyłącznie jej
brat, a o tym, co robić, mogła pomyśleć później.
Dotarcie do
Seattle i odnalezienie właściwego miejsca zajęło jej niemal godzinę. Czuła
się okropnie, tak zwlekając, ale nie mogła poruszać się szybciej, żeby nie
ściągnąć na siebie czyjej uwagi. I to nie tylko ludzi, ale i telepatów,
którzy przecież mogli być w pobliżu. Najbardziej oczywiście obawiała się
wpaść na Drake'a, ale – dzięki łaskawości bogini – los zaoszczędził jej
spotkania z nim.
Kiedy
dotarła na miejsce, nie było nikogo. Przez moment nasłuchiwała, po czym wysłała
krótką myśl i odetchnęła, kiedy w odpowiedzi wyczuła słabą aurę
Gabriela. Na całe szczęście Drake zostawił go w jakimś niedostępnym dla
ludzkiego oka miejscu, nieprzytomnego, ale jak najbardziej żywego. Nie była
pewna, co pół-wampirem kierowało, kiedy postanowił ukryć ciało – rozsądek czy
może resztki jakichś ludzkich odruchów – ale nie zamierzała tego roztrząsać.
Momentalnie
upadła na kolana przy bratu, po czym nachyliła się nad nim. Gdyby nie była
pół-wampirem, prawdopodobnie nie usłyszałaby jego oddechu ani nie dostrzegła
delikatnie unoszącej się klatki piersiowej, teraz jednak miała przynajmniej
pewność, że Gabriel żyje. A dzięki wcześniejszej rozmowie w jego
śnie, wiedziała, czego potrzebuje.
– Mówiłam,
że nie będziesz miał nic do powiedzenia – szepnęła do samej siebie, wyjmując z kieszeni
składany noży, który celowo ze sobą zabrała.
Wyciągnęła
przed siebie lewą rękę, po czym pośpiesznie rozplątała bandaż, który krępował
jej nadgarstek. Rana po szkle nie wyglądała znów tak kiepsko – trochę sama
zdołała ja zaleczyć, przede wszystkim jednak musiała przyznać, że zawdzięczała
swój stan Carlisle'owi. Może przestanie być dla niego złośliwa... przez jakiś
czas. Poza tym wielka szkoda, że teraz musiała rozcięcie na nowo otworzyć, ale
co innego mogła zrobić?
Przycisnęła
ostrze noża do skóry, po czym wykonała szybkie, precyzyjne nacięcie, którego z pewnością
nie powstydziłby się żaden chirurg. Zabolało bardziej niż zwykle, ale
ważniejsze było to, że z rany momentalnie popłynęła gęsta krew. Isabeau
przez moment się jej przypatrywała, po czym – kiedy pierwsze cenne krople
spłynęły z jej ręki i spadły na ziemię – pośpiesznie podsunęła
nadgarstek do lekko rozchylonych ust brata.
Był
nieprzytomny, więc naturalnie nie zareagował, nie musiał jednak. Krew spłynęła
do jego gardła i po pewnym czasie zupełnie machinalnie ją przełknął. Dalej
wszystko potoczyło się tak, jak Isabeau przewidziała – wzmocniony pierwszym
łyskiem, ocucił się trochę i momentalnie przyssał się do jej nadgarstka,
żeby wypić więcej.
Minęło
kilka minut, zanim udało mu się dojść do siebie. Obserwowała jego aurę i z ulgą
zauważyła, że jej blask nabrał mocy, poza tym Gabriel nie był już tak
chorobliwie blady. W końcu zatrzepotał powiekami i ich oczy się
spotkały – czarne niczym kosmiczne dziury tęczówki, zdolne pochłonąć ludzką
duszę oraz głębokie błękitne oczy, barwy zamarzniętej wody.
Momentalnie
odzyskał przytomność i się od niej odsunął.
– A niech
cię, Isabeau – westchnął, siłą zmuszając się, żeby przestać wpatrywać się w ranę
na jej nadgarstku, a raczej na wciąż spływającą krew. W zamyśleniu
oblizał wargi, żeby pozbyć się resztek kuszącego płynu. – Prosiłem przecież...
No, ale dziękuję ci – zreflektował się, całkowicie zaskakując ją swoimi
słowami.
– Ja... – Poczuła
się speszona. Gabriel rzadko dziękował, a i ona nie przywykła do
tego, żeby czuć wdzięczność, nawet własnego rodzeństwa. – Nie ma sprawy,
braciszku – powiedziała w końcu, po czym przeciągnęła językiem po
rozcięciu, żeby zatamować krew, ale jej się nie udało. Znów miała problem z ujarzmieniem
mocy.
Gabriel to
zauważył. Zmarszczył brwi, ale o nic nie spytał. Po prostu przysunął się
do niej, po czym ujął jej rękę i sam zamknął ranę. Skinęła mu głową i chciała
wyrwać dłoń z jego uścisku, ale jej nie pozwolił; delikatnie gładził
kciukiem nacięcia na jej skórze – nie tylko to świeże, ale i po odłamkach
lustra – po chwili zaś wziął zwinięty niedbale na jej kolanach bandaż i starannie
owinął go wokół jej nadgarstka, żeby go opatrzyć.
– Moim
zdaniem i tak powinnaś w domu założyć nowy – doradził jej cicho.
Unikała
spoglądania mu w oczy, ale i tak wiedziała, że jej się przygląda,
dlatego skinęła głową.
– Poproszę
doktorka, skoro tak uważasz. Dzięki – rzuciła pośpiesznie. – No proszę,
Gabrielu. Kilka razy pomagałeś w szpitalu i nagle okazujesz się takim
znawcą? – zapytała, próbując rzucić coś złośliwego, żeby rozluźnić atmosferę,
ale wyszło jej to marnie.
– Nie
potrzeba ani studiów, ani praktyk, żeby to wiedzieć – odpowiedział spokojnie,
nie zamierzając dać się sprowokować. – Gdybyś zapytała mnie o to wiek
wcześniej, powiedziałbym ci to samo. Z tym, że wiek wcześniej nie
martwiłem się o to, że mogę stracić którąkolwiek ze swoich sióstr, a teraz
martwię się o was obie – westchnął.
– Niepotrzebnie
– uspokoiła go natychmiast, a potem w końcu na niego spojrzała.
Wysiliła się na blady uśmiech, który chyba wyszedł jej dość dobrze, bo Gabriel
go odwzajemnił. – Nie wiem, co będzie z Laylą, ale mnie nie straciłeś.
Zobaczysz, za miesiąc będziesz żałował, że jednak coś mi się nie stało – zapowiedziała
i uśmiechnęła się jeszcze szerzej, tym razem drapieżnie, odsłaniając wszystkie
swoje równe, idealnie białe zęby.
– Z pewnością
– zgodził się.
A potem
zrobił coś na co nie pozwalał sobie dawno – podniósł się nieco i musnął
wargami jej policzek. Spojrzała na niego zaskoczona, czując jak coś skręca jej
się w żołądku. Momentalnie pomyślała nie tylko o swojej małej
tajemnicy, ale i wizji śmierci, która brutalnie przypomniała jej o tym,
że w tym momencie najprawdopodobniej brutalnie Gabriela okłamała.
– Coś nie
tak? – zmartwił się, widząc jej minę. – Wybacz, Beau. Nie mogłem się powstrzymać
– zreflektował się, przekonany, że obruszyła się tak z powodu czułości,
którą nagle jej okazał.
Pokręciła
głową.
– Myślałam
nad tym, czego mógł tutaj szukać Drake, Gabrysiu – wyjaśniła,
kładąc celowy nacisk na ostatnie słowo.
Warknął
zaczepnie, po czym uśmiechnął się.
– Wiesz co?
Masz rację – przyznał. – Już żałuję, że jesteś cała – oznajmił, oczywiście się z niej
naigrawając. – Lepiej wracajmy, zanim zdecyduję się wykorzystać sytuację i miejsce,
żeby samemu cię uciszyć – dodał, powoli się podnosząc. – Poza tym obawiam się,
że reszta wkrótce zacznie się martwić – dodał już poważniej, obserwując pozycję
skrytego za gęstymi chmurami słońca.
Machinalnie
pomogła mu stanąć na nogi, udając przy tym, że jego żarty go bawią. W normalnym
wypadku jak najbardziej by tak było i jeszcze by się odgryzała,
inscenizując jedną z ich nieprawdziwych kłótni, ale tym razem nie miała na
to nastroju. Pogrążona we własnych myślach, analizowała dokładnie każde jego
słowo i nie mogła się uwolnić od jednej myśli, która prześladowała ją
niczym cień.
Lepiej,
żeby tak było. Żebyś miał mnie dość, zanim umrę, Gabrielu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz