Gabriel
Cudownie, pomyślał
poirytowany Gabriel, po czym od niechcenia obrócił się na pięcie, żeby móc
spojrzeć wprost na znudzona twarz Drake'a. Nieśmiertelny nawet nie próbował się
przed nim kryć, teraz po prostu stojąc kilka metrów dalej i uśmiechając
się w nieco złośliwy sposób...
A może
raczej drapieżny, bo to chyba było najlepsze określenie na wyraz twarzy, który
najczęściej przybierał Drake Devile.
– Polowanie?
– zapytał, nie przestając się uśmiechać. – Wydawało mi się, że od jakiegoś czasu
gustujesz w jeleniach... No, ewentualnie rudzikach – dodał,
celowo kładąc nacisk na ostatnie słowo; specyficzny ton też nie był
przypadkowy.
Rudziki, no
tak. To było w stylu Drake'a, chociaż poczucie humoru nie można było mu
nie uznać. Był denerwujący i nawet w tym momencie Gabriel miał ochotę
porządnie mu przyłożyć – za samo to, że śmiał w jakiejkolwiek formie
wspominać o Renesmee – ale w ostatnim czasie w Drake'u było coś
dziwnego i nie był pewien, czy chce wplątać się w jakiekolwiek
kłopoty związane z telepatami. Najlepiej chyba było po prostu odejść,
całkowicie chłopaka ignorując.
– Proponuję
ci wrócić do swojego nudnego życia, w którym największą radość daje
kradzież książki – rzucił Gabriel, nie mogąc się jednak powstrzymać, po czym
bez pośpiechu zaczął się wycofywać. – Mam lepsze zajęcia, a wydaje mi się,
że miałeś zniknąć z Seattle, razem ze swoimi barankami – dodał, nagle
sobie o tym przypominając.
Co Drake
tutaj jeszcze robił? Kiedy widzieli się trzy dni wcześniej – a pamiętał o tym
dobrze, bo został nieźle sponiewierany i upokorzony – telepata stwierdził,
że ma wszystko, czego potrzebuje, a Cullenowie i Licavoli go nie
interesują. Gabriel był przekonany, że cała grupa wyniesie się z okolicy i będą
mieli spokój, dlatego tym bardziej nie wiedział co sądzić o tym, że teraz
ponownie wpadł na Drake'a – który na dodatek prawdopodobnie go śledził, bo co
mógłby robić w tym miejscu? Poza tym jakie są szansę, że dwóch
nieśmiertelnych zupełnie przypadkiem trafi w jedno miejsce i to w mieście
tak dużym, jak w przypadku Seattle?
Gabriel
zdwoił czujność i wysłał na wszystkie strony myśl sondującą, ale odzew był
negatywny – jedynymi nieśmiertelnymi w okolicy byli Drake i on.
Przynajmniej miał pewność, że to nie pułapka, ale wolał się upewnić.
– To co
robię i gdzie chodzę, to nie twoja sprawa, Gabrysiu – odpyskował Drake,
bez pośpiechu pokonując dzielącą ich odległość.
A potem,
jak gdyby nigdy nic, wyminął Gabriela i zaczął się oddalać, nawet się za
siebie nie oglądając. Gabriel stał oszołomiony, bo to było ostatnim, czego się
spodziewał. Drake szedłby za nim, żeby zagadać i tak po prostu się
oddalić? Niekoniecznie, ale jeśli ich spotkanie faktycznie byłoby przypadkiem,
wciąż pozostawało pytanie o to, co Devile robił w okolicy.
Coś było na
rzeczy i Gabriel musiał skorzystać z okazji, żeby się dowiedzieć co.
Oczywiście, jak długo telepaci dawali spokój jego rodzinie, ich działania
średnio go interesowały, ale mimo wszystko... Tak właściwie to nie miał pojęcia
na czym stoi i czego powinien się po Drake'u spodziewać.
Szybkim
krokiem ruszył za Drake'm, bez trudu się z nim zrównując. Devile spojrzał
na niego kątem oka, ale się nie zatrzymał.
– O co
tak właściwie ci chodzi? – zapytał wprost Gabriel, żeby przerwać ciszę.
Nie dało
się ukryć, że był rozczarowany, bo sądzić, że Drake powie mu przypadkiem coś
więcej na temat swoich planów. Poza tym wciąż nie mógł darować mu tego „Gabrysia”
– gdyby Isabeau się dowiedziała, nie miałby życia.
– O nic.
– Drake uniósł brwi. – A powinienem się interesować tobą albo kimkolwiek
innym? Tak swoją drogą, co u naszej drogiej Isabeau? – zapytał nagle,
uśmiechając się w sposób, który Gabrielowi wcale się nie spodobał.
– Odwal się
od mojej siostry – warknął, nie zamierzając rozwijać tematu. Isabeau była
kolejnym powodem dla którego miałby chęć skręcić Drake'owi kark; wspominając o niej,
chłopak jedynie go drażnił. – I nie kłam. Nie jesteś tutaj przez przypadek
– naciskał, wymijając telepatę i zastępując mu drogę.
Drake
zmierzył go wzrokiem, po czym westchnął, zupełnie jakby miał do czynienia z wyjątkowo
natrętną muchą albo innym insektem. Odsłonił nawet olśniewająco białe zęby i warknął
ostrzegawczo, ale Gabriel nie zamierzał ruszyć się z miejsca.
– Oj
Gabrysiu, Gabrysiu – zacmokał z dezaprobatą – igrasz z ogniem. Być
może byłem ciekaw, a może po prostu cię wyczułem i przyszedłem
sprawdzić, co tutaj robisz. Jakby nie było, to nie twój interes – uciął,
uśmiechając się. – Tak samo nie przypominam sobie, żeby jakiekolwiek prawo
zabraniało mi przebywania w Seattle, a może i w samym
Forks, gdyby naszła mnie taka ochota. Niczego nie knuję przeciwko tobie i reszcie
twojej rodziny, dlatego przestań zrzędzić i daj mi święty spokój – dodał, z każdym
kolejnym słowem powoli tracąc humor.
Gabriel
wciąż stał, nie zamierzając odpuścić i mierząc wzrokiem Drake'a. Być może i telepaci
nie planowali niczego przeciwko niemu i pozostałym, ale nie zmieniało to
faktu, że im nie ufał – zwłaszcza Devile'owi, który omal nie zabił jego
ukochanej i dzieci. No i siostry, a poza tym niemożliwie ją
zranił, chociaż obiecali nigdy o tym nie wspominać. Miał wiele powodów,
żeby Drake'a nienawidzić, a tym bardziej mu nie ufać.
Poza tym
naprawdę nie wierzył, że Drake wpadł na niego przypadkiem. Coś musiało stać za
tym, że pałętał się akurat w miejscu, w którym znalazł się Gabriel. I to
na dodatek był sam – tym bardziej prawdopodobne, że coś planował.
Drake się
skrzywił.
– Dobrze,
zaczynasz mnie już denerwować – oznajmił, mrużąc gniewnie oczy. – Albo w tej
chwili zejdziesz mi z oczu, albo ci w tym pomogę – zagroził.
Gabriel
przywykł do takich gróźb, dlatego jedynie uśmiechnął się w złośliwy,
prowokujący sposób. Wyprowadzenie Drake'a z równowagi nie było czymś,
czego by się obawiał, poza tym – o ile pamiętał – mieli rachunki do
wyrównania. Tym razem nie zamierzał dać się zaskoczyć i Drake'owi pokonać,
wręcz przeciwnie.
– Sam tego
chciałeś – westchnął rozdrażniony Drake.
Wtedy
zaatakował i rozpętało się piekło.
Isabeau
Isabeau otworzyła oczy. Czuła
się lepiej niż przed kilkoma godzinami, kiedy ocknęła się po raz pierwszy – przynajmniej
w sensie fizycznym, bo na stan jej psychiki wciąż miało wpływ na tyle dużo
czynników, że dobre samopoczucie było po prostu niemożliwe. Poza tym
przebudzenie oznaczało grę, miała bowiem do ukrycia naprawdę wiele i to
było trudne.
Bez
pośpiechu wstała, po czym podeszła do szafy, żeby zarzucić na siebie swój
ulubiony, biało-złoty szlafrok. Chciała przejrzeć się w lustrze, ale
przypomniała sobie, że przecież je stłukła, odłamki zaś zostały sprzątnięte nie
wiadomo kiedy i przez kogo. Westchnęła, po czym przeczesała włosy palcami i ruszyła
w stronę drzwi, dochodząc do wniosku, że plan spędzenia reszty życia w pokoju
jest marny i z góry skazany na niepowodzenie.
Musiało być
koło południa, a przynajmniej tak jej się wydawało. Nie przywykła do
spania do późna, dlatego wypadek z lustrem i to, że po wyjściu
Gabriela znów poszła się położyć, całkiem ją rozstroiły, pozbawiając poczucie
czasu. Kolejny powód żeby wstać i spróbować się rozbudzić, zanim całkiem
przestawi jej się zegar biologiczny.
Carlisle
najprawdopodobniej był w pracy, bowiem w salonie zastała jedynie
pozostałych Cullenów i swoich bratanków. Renesmee, Edward i Alessia
siedzieli przy fortepianie; wampir wygrywał coś, co najwyraźniej bardzo
podobało się zarówno jego córce, jak i rozochoconej wnuczce. Siedząca na kolanach
Nessie Ali wręcz wyrywała się do instrumentu, raz po raz wciskając na oślep
kolejne klawisze, czym w dość ciekawy sposób ubarwiała melodię. Damien,
który najwyraźniej nie odziedziczył pociągu do muzyki, a przynajmniej na
razie go nie okazywał, siedział na podłodze, obserwowany przez Esme i bawił
się czymś, co Isabeau rozpoznała jako zestaw sztućców.
Kiedy tylko
weszła, wszyscy momentalnie podnieśli głowy. Alessia wyswobodziła się z objęć
mamy i lekko się potykając, podbiegła prosto do ciotki.
– Beau – ucieszyła
się i zanim dziewczyna się obejrzała, musiała wyciągnąć ręce, żeby
pochwycić bratanicę. Przytuliła ją. – Długo spałaś – poskarżyła jej się,
przekrzywiając lekko główkę i uważnie obserwując jej twarz.
– Ale już
nie śpię, księżniczko – zapewniła, pierwszy raz tego dnia nie musząc się nawet
wysilać, żeby się uśmiechnąć. – A gdzie Gabriel? – zapytała nieco
zdezorientowana nieobecnością brata. Bez pośpiechu podeszła do kanapy,
wpatrując się głównie w Renesmee.
– Jeszcze
nie wrócił – odpowiedziała i widać było, że jest lekko zaniepokojona. – Znając
jego, próbuje mnie nastraszyć, ale mnie to nie bawi – stwierdziła, krzywiąc się
nieznacznie. – Nic ci nie jest? – dodała po chwili.
Isabeau
jedynie się uśmiechnęła, co miało znaczyć mniej więcej tyle, że jest równie
złośliwa i pełna energii, co zwykle. Podrzuciła lekko Alessię, która
pisnęła z radości, po czym mocno zacisnęła ramionka wokół szyi swojej
opiekunki, żeby ta nie ponowiła manewru.
– Pokaż mi
coś – poprosiła, wyraźnie łaknąc uwagi.
Prośba
małej wydawała się idealną okazją do zrekompensowania jej tego, że ją obudziła,
Isabeau zresztą potrzebowała sposobu na to, żeby zająć czymś myśli. Skinęła
głową, po czym posłała Renesmee olśniewający uśmiech.
– Porywam
naszą księżniczkę, jeśli nikt nie ma nic przeciwko – zapowiedziała, kierując
się w stronę schodów.
– Ja chyba
nie mam – przyznała Nessie, spoglądając na nią pytająco, ale Isabeau nie
zamierzała tłumaczyć jej, czego zamierza nauczyć jej córkę. – Martwię się o Gabriela
– usłyszała jeszcze, ale ta wypowiedzieć już raczej nie była skierowana do
niej, dlatego ją zignorowała.
Ona również
zaczynała się martwić o brata, chociaż prawdopodobnie nie miała powodu.
Gabriel potrafił doskonale o siebie zadbać i Isabeau była tego
świadoma. Poza tym Renesmee prawdopodobnie miała rację w tym, że próbuje
ją nastraszyć – to było jak najbardziej w stylu obdarzonego specyficznym
poczuciem humoru Gabriela. Pewnie miał się pojawić bez ostrzeżenia z pomysłem
na ciekawą rozrywkę dla swojej ukochanej i dzieci, a potem...
Cóż, tak
czy inaczej, Gabriel z pewnością był cały. Możliwe też, że patrolował
okolicę, bo w ostatnim czasie był nieco nadwrażliwy w tej kwestii,
ale wcale jej to nie dziwiło. Wszyscy wciąż byli pod wpływem emocji, które
nagromadziły się przez ostatnie tygodnie, Isabeau była jednak pewna, że z czasem
napięcie opadnie, kiedy przekonają się, że telepaci naprawdę odpuścili. A przynajmniej
taką miała nadzieję, bo o pewnych rzeczach nie tak łatwo było zapomnieć.
Chociażby o Layli.
Nie dało się ukryć, że kiedy Drake ją wystawił i uciekła, Isabeau miała
nadzieję, że siostra jakoś się przełamie i zdecyduje wrócić do rodzeństwa.
Tym bardziej, że pomogła im uratować Renesmee i opiekowała się nią, kiedy –
jeszcze w ciąży – porwali ją telepaci. Ale mijał kolejny dzień i Isabeau
zwątpiła w to, czy siostra kiedykolwiek naprawdę wróci do siebie. Zmieniła
się i ta zmiana była wyraźna i bolesna dla wszystkich, ale co mogli
na to poradzić? W tej kwestii byli całkowicie bezsilni i mogli
jedynie czekać.
Jedną ręką
przytrzymując Alessię, otworzyła drzwi do swojej sypialni. Posłała dziewczynce
uśmiech, po czym posadziła ją na swoim łóżku i podeszła do okna, żeby
starannie zaciągnąć wszystkie zasłony. W pomieszczeniu zapanował przyjemny
półmrok, który ani trochę nie przeszkadzał Ali – mała nie należała do
bojaźliwych.
Isabeau bez
pośpiechu wróciła do łóżka i usiadła na nim po turecku. Alessia
obserwowała ją uważnie, wyraźnie podekscytowana. Beau od jakiegoś czasu
pokazywała jej różne sztuczki związane z używaniem mocy, uważając, że to
najlepszy moment na to, żeby Alessia się uczyła. Damienowi też planowała
pokazać to i owo, ale to w jego siostrze dostrzegała bratnią dusze i to
na niej się skupiała. Może wyglądało to nieco nieuczciwie, ale przecież to, co
pokazywała Alessi, nie wiązało się z obroną – walki zdecydowanie lepiej
miał nauczyć swoje dzieci Gabriel i Isabeau nie zamierzała się do tego
wtrącać.
Ale do
innych spraw i owszem, bo to był jeden z obowiązków, który przyjęła
po matce. Co prawda już nie była... No cóż, nie wracajmy do przeszłości – liczyło
się, że zamierzała przekazać Alessi to, co jej matka jej, kiedy była w wieku
bratanicy.
– Co ci się
stało? – Głos Alessi wyrwał ją z zamyślenia. Mała wpatrywała się w opatrunki
na nadgarstkach Isabeau.
– Wpadłam
na lustro – wyjaśniła spokojnie, uśmiechając się, żeby podkreślić, że nic ją
nie boli. – To nic, czym powinnaś się przejmować – zapytała.
– Wszyscy
byli smutni. Ja też – przyznała Alessia, nie odrywając wzroku od bandaży. – Dlaczego
nie poprosisz Damiena, żeby to naprawił? – zapytała nagle i chociaż było
to dziecinne pytanie, Isabeau uświadomiła sobie, że sama nie wpadła na coś tak
oczywistego.
Uśmiechnęła
się blado do Alessi.
– Może
później. Teraz miałam ci coś pokazać – przypomniała.
Faktycznie
nie zamierzała o nic Damiena prosić. To było jeszcze dziecko, które
wykorzystywanie zdolności na pewno w jakimś stopniu męczyło, a ona
nie widziała powodu, żeby chłopczyka męczyć własną głupotą. Rany były dobrze
opatrzone, a za kilka dni Isabeau sama miała być w stanie
przyśpieszyć ich gojenie się. Poza tym, po co robić Carlisle'owi konkurencję
już teraz?
Oczywiście
moce Damiena przede wszystkim zachwycały, nie zawadzały. Doskonale wiedziała,
że doktor jest zafascynowany zdolnościami swojego prawnuka, a i sam
Damien wydawał się być z nich zadowolony. Isabeau już teraz wiedziała, że
między tą dwójką już teraz wywiązywała się specyficzna więź – podobnie jak
pomiędzy nią a Alessią, która najwyraźniej ją uwielbiała.
Chociaż
naturalnie nie dało się tego porównać do tego, co bliźnięta łączyło ze sobą i naturalnie
rodzicami. Isabeau nawet nie zamierzała próbować z tym konkurować – jej
brat, Damien i Renesmee zawsze mieli mieć pierwszeństwo, jeśli chodziło o względy
Alessi.
Jeśli mowa o Ali,
mała wciąż wpatrywała się w nią wyczekująco, wyraźnie zaciekawiona,
dlatego Isabeau doszła do wniosku, że najwyższa pora przejść do rzeczy.
Spojrzała na bratanicę, po czym delikatnie się uśmiechnęła.
– Lubisz
podróżować w snach, prawda, skarbie? – zapytała i od razu
zorientowała się, że doskonale dobrała temat, bo Alessia uśmiechnęła się
rozpromieniona.
– O, tak – zapewniła,
aż skacząc na łóżku, żeby okazać swój entuzjazm. – Czasami zaglądam do mamy
albo Damiena – przyznała wesoło.
Isabeau
pokiwała głową. Wnikała do snów Renesmee i Damiena, bo ich znała
najlepiej. Nessie ukazywała się jeszcze przed narodzinami, z bliźniakiem
zaś łączyła ją oczywista więź – dlatego zawsze była w stanie odnaleźć ich
aury. Ale nigdy nie wnikała do snów Gabriela czy Isabeau i właśnie to
stanowiło dobry materiał do pokazu.
– Twój tata
też potrafi wnikać sny. Ja też, chociaż Gabriel jest w tym zdecydowanie
lepszy. Ale to twoje zdolności są najpotężniejsze – zapewniła, tym samym
sprawiając, że na ustach Alessi znów pojawił się szeroki uśmiech. Poza tym była
zafascynowana i dumna, ale nie tylko z siebie; Isabeau czuła, że
cieszyła się, że ma niezwykłych bliskich.
Nie kłamała
zresztą, kiedy zapewniała Alessię, że jest z nich najlepsza. Po prostu
była pewna, że dar małej opiera się wyłącznie na kontroli snów i prędzej
czy później okaże się, że znacznie wykracza poza umiejętności jej czy Gabriela.
Może się myliła, ale przecież Alessia jeszcze jako płód potrafiła wnikać w sny,
podczas kiedy zwyczajni telepaci musieli długo się tego uczyć. Coś było na
rzeczy – Isabeau była tego pewna równie mocno, jak tego, że na drugie imię ma
Allegra.
– Chcę ci
pokazać, jak podróżować w krainie snów tak, żebyś mogła odnaleźć każdego,
kogo tylko zapragniesz – oznajmiła, chociaż pozornie mogło to brzmieć
zdecydowanie zbyt skomplikowanie dla dziecka, które wyglądało na jakiś trzy
latka.
Ale Alessia
nie była zwykłym dzieckiem; była zdecydowanie inteligentniejsza i bystra,
dlatego w odpowiedzi na słowa Isabeau ochoczo pokiwała główką. Nie
spuszczała oczu z ciotki, a jedynym wyrazem tego, że czuje się nieco
niepewnie był sposób, w jaki nawijała czarny kosmyk na palec. Renesmee
czasami zachowywała się podobnie, chociaż chyba sama nie była tego świadoma.
Nie mówiła
już nic, a jedynie ułożyła się na łóżku. Alessia zaraz zrobiła to samo i zwinęła
się przy niej w kłębek, wyraźnie podekscytowana. Isabeau nawet nie musiała
jej mówić, że muszą zamknąć oczy – mała zrobiła to instynktownie i Beau
właściwie musiała nieco przyśpieszyć, żeby się z nią zrównać. Opuściła
powieki i wyrównała oddech, starając się wprowadzić w stan pomiędzy
jawą a snem, który pozwoliłby jej osiągnąć to, czego chciała.
Gabriel był
w tym zdecydowanie lepszy, poza tym Isabeau trochę nie mogła się
skoncentrować, w końcu jednak jej się udało. Czuła obecność Alessi i to
jej się uczepiła, prowadząc bratanicę i ostatecznie doprowadzając do
stanu, w którym obie znalazły się pośrodku nicości. Ciemność była
wszędzie, ale nie przerażała – a przynajmniej Isabeau tyle wywnioskowała
po minie Alessi, która zaczęła się bawić, próbując zrobić fikołka w powietrzu,
kiedy przekonała się, że grawitacja jej nie obejmuje.
Ali...,
pomyślała Isabeau, tym samym sprowadzając bratanicę na ziemię. Dziewczynka
podfrunęła do niej, uśmiechając się. To dopiero początek. Niby nic
tutaj nie ma, ale to nieprawda. Od ciebie zależy, jak będzie w tym miejscu,
wyjaśniła telepatycznie, bo ta forma komunikowania się była najodpowiedniejsza
dla tego miejsca.
Alessia
zrozumiała momentalnie, bo zanim Isabeau się obejrzała, ciemność rozmyła się i wylądowały
na kwiecistej łące, pełnej kolorowych roślin i motyli – miejsce, które
wyobrazić mogło sobie jedynie dziecko. Isabeau uśmiechnęła się, zachwycona
niewinnością wyobrażeń pół-wampirzycy, po czym z uznaniem skinęła głową.
Właśnie,
pochwaliła. Możesz tak zmieniać każdy sen, nie tylko swój, ale przecież
to wiesz. Chciałabym pokazać ci coś innego, zapowiedziała, wyciągając rękę w stronę
Alessi. Miała bez wahania ujęła jej dłoń; Isabeau ufała nade wszystko. Kiedy
ludzie śpią, to tak jakby ich duszę unosiły się w tym świecie. Ty musisz
po prostu potrafić do nich dotrzeć, wyjaśniła. Wiesz czym jest
aura, opowiadałam ci o tym. Teraz tylko musisz ją sobie wyobrazić... O,
twój tata chociażby zawsze wizualizuje sobie coś takiego, powiedziała i pstryknęła
palcami.
Znów
znalazły się pośrodku nicości, ale tym razem usianej świetlistymi punktami,
które przypominały gwiazdy. Różnokolorowe, mniejsze i większe punkty,
zdawały się pulsować, w powietrzu zaś unosił się cudowny dźwięk, lepszy
niż jakakolwiek muzyka. Czyste dźwięki były istnym rajem dla ucha i zarówno
Isabeau, jak i Alessia na moment zamarły, urzeczone.
W końcu
jednak Beau wzięła się w garść.
Każda
gwiazda to czyjś sen, wyjaśniła, mówiąc najprościej i bardziej
obrazowo. I każda z nich wydaje swoją indywidualną
melodię. Teraz wydaje ci się to niemożliwe, ale z czasem nauczysz się
rozpoznawać poszczególne dźwięki, tak jak i znasz nasze głosy. Jeśli
spróbujesz wniknąć w którąkolwiek z gwiazd, wnikniesz i w sen.
Jeśli zaś nauczysz się melodii, będziesz mogła ją zanucić i wtedy zawsze
odnajdziesz tę osobę – jej aura sama do ciebie przyjdzie.
Alessia
była oczarowana i zafascynowana, dlatego Isabeau postanowiła dać jej się
trochę pobawić i oswoić z sytuacją. Małej nic w tym miejscu nie
groziło, poza tym nie mogła się zgubić i Beau z czystym sumieniem
oddaliła się, dając dziecku trochę prywatności. Posuwała się do przodu,
pozwalając żeby cudownie dźwięki aur ją uspokajały i wręcz hipnotyzowały,
kiedy nagle...
Znajomy
dźwięk pojawił się nagle i dosłownie sparaliżował. Oszołomiona, zaczęła
nucić, wciąż mając nadzieję, że się pomyliła i tej aury tutaj nie ma, ale
wtedy dostrzegła mleczną, połyskującą odrobiną złota gwiazdę, która posłusznie
kierowała się w jej stronę.
Isabeau
zamarła, absolutnie pewna jednej rzeczy.
Gabriel
wpakował się w kłopoty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz